Takiej powodzi Niemcy nie miały od 100 lat – stwierdził prezydent Frank-Walter Steinmeier. Woda pochłonęła około 200 ofiar, a kilkaset osób wciąż jest zaginionych. Szkody materialne są tak wielkie, że na razie nie da się ich oszacować.
Ale kataklizm może też zmienić na lata układ polityczny w Niemczech. Dwa miesiące przed wyborami do Bundestagu znów zaczęły rosnąć notowania Zielonych, bo wielu wyborców utożsamia powódź z ociepleniem klimatu i stanem środowiska. Poparcie dla ugrupowania Annaleny Baerbock jest już na tyle duże, że mogłaby ona utworzyć rząd z socjaldemokratami z SPD i liberałami z FDP. Spychają oni według sondaży po raz pierwszy od dziesięcioleci chadeków z CDU do opozycji.
Po części by do tego nie dopuścić, kanclerz Merkel, która oglądała w niedzielę zniszczone powodzią miejscowości, uznała, że kataklizm jest efektem zmian klimatycznych i należy przyspieszyć przejście do gospodarki neutralnej z punktu widzenia emisji dwutlenku węgla. Jednak w kraju zaczyna się też rozwijać znacznie mniej wygodna dla władz debata na temat obecnego stanu przygotowań do powodzi. – Musimy wyciągnąć wnioski z naszych niedociągnięć, aby uniknąć ich powtórzenia w przyszłości – przyznał minister gospodarki Peter Altmaier.
Chodzi przede wszystkim o system ostrzegania mieszkańców przed nadciągającą falą powodziową: w przeciwieństwie do Holandii bardzo wielu Niemców do końca nie było świadomych niebezpieczeństwa. Stąd tak wiele ofiar. W Niemczech nie ma systemu alarmowania przez SMS, a działanie syren, przetestowane po raz pierwszy od 30 lat we wrześniu 2020 r., pokazało niedociągnięcia.
Pytania dotyczą także skuteczności służb meteorologicznych. Był w tej sprawie odpytywany przez stację ZDF szef centrum ratunkowego Armin Schuster, który mówił, że siły i miejsca opadów nie da się do końca precyzyjnie przewidzieć. Nie wszystkich przekonał.