Obecne wydarzenia na giełdach przypominają Panu rok 2008 r.?
Zdecydowanie tak. Spadki na giełdach są bardzo podobne, dynamika jest niezwykle ostra, kierunek jeden – w dół. Natomiast przyczyny są zupełnie różne. Wtedy była obawa o przyszłość sektora finansowego. Aktualnie nie mamy obaw o jego stan. Nie ma też żadnych posądzeń, że przyczyna wynika z funkcjonowania banków czy giełd. Jest jedna wspólna rzecz, czyli obawa przed przyszłością i duża niepewność. To ryzyko, którego nie można zmierzyć. W 2008 r. obawialiśmy się czegoś, co nazywano meltdown, czyli załamania systemu finansowego. Dzisiaj boimy się zerwania dostaw, więzi kooperacyjnych, różnych regulacji, które nakazują pozostanie w domach, być może upadku niektórych sektorów, mam nadzieję, że przejściowo. Widzimy również brak jakichkolwiek wiarygodnych analiz co do krótko i średniookresowych skutków wydarzeń. Giełdy reagują bardzo mocno na wydarzenia, których efektów nie można przewidzieć.
W 2008 r. najpierw doszło do załamania świata finansów, co się dopiero rozlało na realną gospodarkę. Teraz jest odwrotnie. Realna gospodarka została uderzona przez zerwanie więzi kooperacyjnych i to uderza w giełdy.
Tak jest. To, że na giełdach są spadki pokazuje obawy związane z niepewną przyszłością. Zaczęło się nie od realnej gospodarki, tylko od koronawirusa, który jest czynnikiem zdrowotnym, całkowicie zewnętrznym, również w stosunku do gospodarki. Każdego dnia poznajemy kolejne następstwa, która dla nas są zaskoczeniem. Trzeba wielkiej wyobraźni, żeby sobie zdać sprawę, co nas może czekać. Analogie do niedawnych epidemii mogą okazać się błędne.