Swoją wizję dla Europy minister przedstawił na dorocznej gali brukselskiego think tanku Bruegel w ubiegłym tygodniu. – Scenariusz bazowy dla UE to stracona dekada. Musimy się zastanowić, co zrobić, żebyśmy nie stracili całego pokolenia – przekonywał Szczurek.
Według niego UE ma ogromne potrzeby inwestycyjne, a młodzi ludzie potrzebują pracy. Rozwiązaniem tego dylematu może być tylko nowy wielki fundusz inwestycyjny na poziomie unijnym, który będzie w stanie finansować wielkie projekt infrastrukturalne, energetyczne, a nawet – to świeża myśl ministra – obronne. Pieniądze mają być zupełnie nowe, niezależne od budżetu UE wynoszącego niespełna 140 mld euro rocznie.
– Wszyscy powinni się na to złożyć – uważa Szczurek. Chodzi to, żeby nikt, kto się nie dołoży, nie korzystał z owoców takich inwestycji, w założeniu mających charakter transeuropejski.
Proponuje też, by pieniądze dzielić inaczej niż w budżecie UE. Celem nie ma więc być głównie wyrównywanie różnic w poziomie rozwoju gospodarczego, co jest założeniem polityki spójności i z czego wielkimi garściami korzysta Polska. Nowe pieniądze mają być przeznaczone dla tych, którzy przedstawią najlepsze projekty. Ponadto, i to ważny punkt, składki na fundusz miałyby być wyłączone ze statystyki deficytu budżetowego. Bo dziś dla wielu krajów, które mają dostęp do tanich pieniędzy na rynku, jak choćby Niemcy, Francja czy nawet Polska, to właśnie kary za nadmierny deficyt są czynnikiem zniechęcającym do inwestycji.
Z głosów na gali Bruegla wynikało, że propozycja jest interesująca, ale są wątpliwości. Po pierwsze, czy politycy i urzędnicy będą w stanie właściwie wskazać inwestycje. Po drugie, czy do ich realizacji rzeczywiście trzeba nowych wielkich pieniędzy, czy raczej – jak na rynku energetycznym – usunięcia barier regulacyjnych.