„Krew Boga”. Na początku był bunt

Reżyser i dokumentalista Bartek Konopka opowiada, dlaczego w swoim filmie fabularnym „Krew Boga" cofnął się do czasów pogańskich Słowian i misjonarzy.

Publikacja: 17.06.2019 21:00

Krzysztof Pieczyński (Willibrord) w „Krwi Boga”. Film już na ekranach

Krzysztof Pieczyński (Willibrord) w „Krwi Boga”. Film już na ekranach

Foto: Kino Świat, Bartosz Mrozowski

Pana dokumenty – nominowany do Oscara „Królik po berlińsku" oraz „Sztuka znikania" – były wielkimi metaforami. W „Krwi Boga" idzie pan podobnym tropem.

W taki rodzaj opowiadania o świecie i historii wprowadził mnie ojciec, dzięki któremu poznałem twórczość Witkacego, Gombrowicza, Mrożka. Pewnie był on szczególnie ważny w komunizmie, gdy działała cenzura i trzeba było szukać metafor dla nieprzedstawionego świata. Ale i dzisiaj ma on swoją siłę.

A skąd wziął się pomysł, by wrócić do dziejów misjonarzy nawracających na chrześcijaństwo pogańskie plemiona Słowian?

Siedem lat temu moje myślenie o „Krwi Boga" narodziło się ze złości na dogmatyzm i na skrajną prawicowość, która zaczęła kiełkować po 11 września, a z czasem stawała się coraz silniejsza. Na to, że w świecie rozpleniły się ekstremalne ideologie i radykalizm, że zaczęliśmy się coraz drastyczniej różnić poglądami. Chciałem spojrzeć na korzenie tych zjawisk. A jednocześnie miałem w sobie bunt wobec Kościoła, który mówi, jak mamy żyć, a jest nieskromny, pcha się do władzy i nie daje przykładów do naśladowania. To wszystko doprowadziło mnie do pierwszych misjonarzy chrześcijańskich.

Nie zrobił pan jednak filmu o świętym Wojciechu czy Cyrylu i Metodym.

Takie tematy sugerował mi początkowo profesor Jerzy Strzelczyk, historyk, autor wielu prac o średniowieczu. Ale potem i on stwierdził, że w filmie lepiej opowiadać mniej realistycznie. Sięgnęliśmy po obrazy takie jak „Valhalla. Mroczny wojownik" Nicolasa Windinga Refna czy „Żelazny rycerz" Jonathana Englisha, lekcję dał nam też w „Apocalypto" Mel Gibson. Poszliśmy w symbolikę. Realizm niszczy tajemnicę. Każe widzowi zadawać pytanie, czy tak było naprawdę. Fikcja pozwala skupić się na ludziach i na mechanizmach uniwersalnych. Spotykam się czasem z zarzutami, że poganie z „Krwi Boga" są wyabstrahowani. Ale takie było założenie. Choć trochę się baliśmy, to uciekaliśmy od realizmu, przekraczaliśmy jakieś granice.

Pana film nie jest jednak tylko opowieścią o nawracaniu niewiernych. To również refleksja na temat wiary.

Sam się cieszę, że nie skończyło się tylko na krytyce Kościoła, na tezie, że tysiąc lat temu tak się to zaczynało i ten grzech pierworodny ciągnie się do dzisiaj. Jest on w każdej organizacji i w każdym człowieku, który innym narzuca swoje zdanie. Ale przecież w kinie udaje się czasem dotknąć duchowego wymiaru świata. Czegoś, co czujemy, ale nie do końca potrafimy nazwać. Mój nauczyciel ze studiów Leszek Wosiewicz mawiał, że w sztuce warto opowiadać tylko o miłości, o śmierci i o Bogu. Pracując nad filmem, zacząłem zastanawiać się, jak wygląda relacja człowieka z Bogiem, jakkolwiek go pojmujemy. Zrozumiałem, że można ją mieć bez pośrednictwa instytucji Kościoła. Sam się przebudziłem, zacząłem wychodzić z kryzysu, który mnie dopadł, gdy przekroczyłem czterdziestkę. Odnalazłem własną duchowość, w „Krwi Boga" próbowałem zbliżyć się do tajemnicy.

Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o zderzeniu kultur.

Od początku chciałem pokazać dwa różne podejścia do obcego świata. W historii byli misjonarze, którzy przychodzili do pogańskich plemion z mieczem. Przypominali Willibrorda mówiącego: „Poganie muszą zobaczyć kogoś silniejszego". Ale byli i tacy, którzy ściągali zbroję, wkładali pokutny worek i szli do pogan boso. Trochę jak Bezimienny. Nie oszukujmy się jednak: ingerowanie w obcą kulturę zawsze jest trudne. W pogańskich plemionach panowała wspólnotowość, wszyscy odczuwali podobnie, liczyła się grupa. Chrześcijaństwo to rozbiło, przedmiotowość zamieniło na podmiotowość, przyniosło szacunek dla jednostki. Nawet jeśli jesteś poddanym, masz swoją godność.

Czym jest w pana filmie milczenie?

Zaszycie sobie ust przez jednego z bohaterów to ofiara, choć spontaniczna i nieświadoma. I paradoksalnie przynosi skutek, bo poganie dopuszczają go do siebie i zaczyna się proces asymilacji. Nawet Willibrord powie potem do króla: „On zwyciężył nad wszystkimi. Nad tobą też. Zrozumiał, że sam był zaślepiony".

Zderzenie kultur jest dzisiaj tematem bardzo aktualnym.

Mówiliśmy sobie, że chcemy zrobić film o przynoszeniu demokracji. Wiemy, jak odbyło się to w Afganistanie czy Iraku. W amerykańskich analizach przeczytałem, że plany interwencji wojskowej zakładały tylko inwazję. Socjologowie pytali: „Jak zamierzacie przeprowadzić wybory, jaką zaproponujecie organizację społeczeństwa?". Tego w projektach nie było. Tak naprawdę dopiero organizacje humanitarne wpuszczane do Iraku próbują rozpoznać kulturę tego kraju. My nie chcieliśmy zamienić filmu w manifest, ale poprzez postać Willibrorda próbowaliśmy przypomnieć, jakie są konsekwencje poddania się ideologii i nienawiści.

Jak się robi taki film w polskich warunkach, przy bardzo niskim budżecie?

Jeśli brakuje pieniędzy, trzeba mieć dużo czasu. Nam to zabrało siedem lat. Rozmawialiśmy z historykami, sięgaliśmy do źródeł, ale nie chcieliśmy zrobić „Starej baśni", która jest dość ośmieszona. To od początku miał też być film kameralny. Zgłaszali się do nas młodzi aktorzy i performerzy, którzy nie liczyli na wysokie honoraria. Chcieli przeżyć z nami przygodę. Ratowały nas różne pomysły. Znaleźliśmy plenery w Górach Stołowych. Tam zrozumiałem, że naszą szansą jest labirynt skalny jako osada pogan, bo pozwala uruchomić wyobraźnię. Nie wiadomo, jak duża jest naprawdę ta społeczność pogan. A jednocześnie jest to przenośnia: poganie wyprowadzili się z pól, wiedząc, że pojawiają się krucjaty, które mają ich nawracać, zaś misjonarze wchodzą w symboliczny labirynt, w którym się gubią.

Czy widz w Polsce jest przygotowany na ten film?

W tym filmie jest też normalna akcja, śledzimy pojedynek dwóch postaw oraz starcie dwóch światów. Ktoś może się zatrzymać na tym poziomie i przeżyje emocjonalną wyprawę na inną planetę. Ktoś inny może poszukać traktatu o wierze, Bogu, władzy, manipulacji. Znaleźć refleksję o odwiecznych mechanizmach radzenia sobie z innymi, przynoszenia demokracji. Od początku chcieliśmy, żeby był to film uniwersalny i potwierdzają to pierwsze reakcje widzów oraz dystrybutorów. Film został sprzedany do USA, Kanady, Włoch, Irlandii, Anglii, Niemiec, Austrii, Szwajcarii, Korei Południowej. Bardzo się z tego cieszymy.

opowieść dla koneserów

Choć w kilku polskich filmach reżyserzy cofnęli się do średniowiecza, takiego obrazu jeszcze w historii naszego kina nie było.

W światowym też zresztą jest niewiele. Najbliżej „Krwi Boga" do „Valhalli. Mrocznego wojownika" czy estetyki rozgrywającej się 80 tys. lat p.n.e. „Walki o ogień". To opowieść o misjonarzu Willibrordzie, który ze swych towarzyszem Bezimiennym próbuje nawrócić plemię Słowian na chrześcijaństwo. Jeśli tego nie zrobi, zostaną oni wyrżnięci przez wojska królewskie. Precyzyjny scenariusz, fascynująca wizja plastyczna i refleksja na temat zderzenia kultur i wiary. Koneserów ten film może wciągnąć swoją atmosferą i symboliką. —bh

sylwetka

Bartek Konopka, reżyser, scenarzysta

Ur. w 1972 r., absolwent filmoznawstwa na UJ oraz reżyserii na UŚ. Jego debiut dokumentalny „Ballada o kozie" (2003) nagrodzono na Berlinale, „Królik po berlińsku" (2009) zdobył nominację do Oscara. W filmie fabularnym zadebiutował „Lękiem wysokości" (2011), także obsypanym międzynarodowymi wyróżnieniami.

Film
Oscary 2025: Film o zmianie płci wita Trumpa. Nominacja dla „Dziewczyny z igłą”
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Film
Oscary 2025: Są nominacje. Na liście „Dziewczyna z igłą”
Film
Jakie filmy w konkursie w Berlinie? Poznaliśmy tytuły
Film
„Świt Ameryki”, czyli czas apokalipsy
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Film
Znany pisarz chce odwołania Oscarów. „Neron grał, gdy Rzym płonął”
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej