Bad Blake jest świadomy swego poniżenia. Kiedyś grał wielkie koncerty, przyciągał tłumy fanów. Dziś – jak sam mówi – ma 57 lat i dziesięć dolarów w kieszeni. A za sobą cztery małżeństwa, zerwane więzi z 28-letnim synem, którego ostatnio widział jako czterolatka. Spędza noce z przygodnymi, byle jakimi kobietami i wymyka się rano z pokojów nędznych moteli bez słowa pożegnania. Najlepsze, co może go spotkać, to support dla nowej gwiazdy country – chłystka, którego sam kiedyś uczył śpiewać. A kiedy agent robi mu wyrzuty, że spoczął na laurach, bo nie pisze nowych piosenek, krzyczy w słuchawkę telefonu: "Takiś mądry? To sam dymaj do Nowego Meksyku, graj w barze albo zasranej kręgielni, potem zrywaj się o piątej rano i zasuwaj kolejne 500 kilometrów, wysiadując w samochodzie hemoroidy, które bolą, jakbyś miał w dupie mrowisko".
Ale przychodzi moment, gdy Blake, jak wrestler Aronofsky'ego, będzie chciał się podnieść z upadku. Dzięki uczuciu do młodej dziennikarki.
[srodtytul]Niepełny happy end[/srodtytul]
"Zapaśnik" i "Szalone serce" powielają ten sam schemat. Aronofsky robił to ciekawiej, bo próbował przemycić refleksje na temat mechanizmów działających w show-biznesie i kruchości sławy. Scott Cooper ma mniejsze ambicje. Jego film przypomina kino familijne z budującym morałem. Na dodatek średnio wiarygodne, bo gwałtownie wybuchające uczucie dziewczyny samotnie wychowującej synka i zapijaczonego byłego gwiazdora jest w gruncie rzeczy mało przekonujące. Reżyser, robiąc film ku pokrzepieniu serc, nie zdecydował się na tragiczne zakończenie, jak Aronofsky. Ale i happy end jest tu niepełny. Wrestler walczył o godność, chciał odejść w blasku reflektorów. Blake nie tyle zwycięża, ile raczej idzie na kompromis z życiem. Po alkoholowym odwyku nie wraca na scenę, lecz pisze piosenki dla młodszego kolegi. Godzi się na rezygnację z marzeń w zamian za drobną stabilizację i kopertę z honorarium.
[srodtytul]Rola godna statuetki[/srodtytul]
"Szalone serce", jak wiele obrazów średniej klasy, miało od razu trafić na DVD. Producenci zdecydowali się wprowadzić je do kin, gdy zobaczyli kreację Jeffa Bridgesa. I mieli rację. Bridges wsącza w postać Blake'a gorycz człowieka świadomego przegranej. Ma też wielką zaletę: sam muzyk i zapalony gitarzysta świetne wykonuje piosenki country napisane przez T-Bone'a Burnetta i Stephena Brutona. I to właśnie Bridges, któremu doskonale partnerują Robert Duvall i Colin Farrell (też doskonale śpiewający), muzyka country oraz obrazy prowincjonalnej Ameryki są w "Szalonym sercu" najlepsze.