Czytaj też - Herosi walczą o sławę
Superman przechodzi lifting pod okiem Zacka Snydera, a Spiderman, osierocony przez Sama Raimiego, trafił w ręce Chrisa Webba. To trio zaatakuje ekrany dopiero za rok. Tymczasem po globalną sławę mają okazję sięgnąć inni bohaterowie. Jednym z nich jest właśnie Thor.
Bóg burzy i piorunów dołączył do grona komiksowych herosów w 1962 roku, kiedy Jack Kirby i Stan Lee wpadli na pomysł, by stworzyć opowieść na podstawie nordyckiej mitologii. W ich ujęciu Thor stał się wojownikiem, który – próbując udowodnić swą wartość ojcu, czyli Odynowi – nie umie powściągnąć pychy. Za karę trafia więc ze świata bogów na Ziemię.
Inspirowany komiksowymi przygodami Thora film powstawał w bólach. Nad scenariuszem superprodukcji za 150 milionów pracowało kilku scenarzystów. Długo szukano reżysera. W końcu wybór padł na Kennetha Branagha słynącego z filmowych adaptacji sztuk Szekspira, niemającego doświadczenia w przenoszeniu na duży ekran komiksowej klasyki. Branagh zapewnia, że w „Thorze" najważniejsze są dla niego pogmatwane relacje rodzinne wśród bogów, a nie wymachiwanie przez bohatera potężnym młotem. Mimo to czywiście nie należy się spodziewać dramatu rodzinnego, ale kina akcji.
Główną rolę gra Chris Hemsworth – aktor bez okazałego dorobku (zadebiutował jako George Kirk w „Star Treku"). Za to wsparcie ma znakomite. Pielęgniarkę, która opiekuje się Thorem na Ziemi, gra Natalie Portman. W Odyna wcielił się Anthony Hopkins.