Położony w 8. ekskluzywnej dzielnicy Paryża, blisko Pól Elizejskich, rozpoczął swoją historię w 1925 roku. Jego założyciel Hippolyte Jammet, pochodzący z paryskiej rodziny restauratorów, chciał by stał się idealnym luksusowym hotelem, którego znakiem firmowym będzie dyskrecja. Takich miejsc w Paryżu było wówczas bardzo niewiele.
Budowla powstała na miejscu rozebranej prywatnej rezydencji hrabiego de Castellane. Konstrukcja nośna została wykonana z metalu, by można ją było modyfikować w zależności od potrzeb. Styl art deco połączono z klasycznymi elementami w stylu regencji z XVIII wieku. Wytworne meble, gobeliny miały gościom zapewnić komfort w czasie ich pobytu w Bristolu. Po każdym gościu wymieniano deskę klozetową, a najsłynniejszym wynalazkiem właściciela było umieszczone w łazience lustro powiększające. Wpadł też na pomysł zbudowania schronu hotelowego, który okazał się wielkim atutem w niebezpiecznych wojennych czasach. W czasie II wojny światowej Bristol był jedynym paryskim hotelem, który nie został zarekwirowany przez Niemców. Zamieszkali w nim wówczas amerykańscy dyplomaci. Odbywały się tajne spotkania polityczne. Przez 4 lata ukrywano także żydowskiego architekta Leo Lermana – jednego z wielu Żydów, którzy znaleźli tu schronienie. Lerman odnowił przez ten czas znaczną część wnętrz i był za to regularnie wynagradzany. Mieszkał w pokoju nr 106, ale nr pokoju został usunięty, by zminimalizować ryzyko wpadki. Le Bristol nazwano potem „hotelem milczenia”.
Od początku hotel miał świetną passę – wielu odwiedzało go, by poczuć się częścią historii. Nadal klucze do pokoi są klasyczne, zrezygnowano z elektronicznych kart. Gośćmi bywały i bywają tu osobistości z pierwszych stron gazet – także polityki, ale firmowa dyskrecja wciąż obowiązuje. Wiadomo, że w 1975 roku Josephine Baker świętowała w Bristolu sceniczny jubileusz 50-lecia kariery zawodowej. Tutaj także zjadła ostatnią w życiu kolację… Obecnie apartament, w którym często się zatrzymywała, nazwany jest jej imieniem.
- Ojciec wziął dla nas najmniejszy pokój – wspomina syn Jammeta, Pierre, początki rodzinnego biznesu. – Wysunęli szufladę z komody i to była moja pierwsza kołyska.
Był jednym z dziesięciorga rodzeństwa i pamięta, że ojca bardziej zajmowały hotelowe sprawy niż dzieci. On właśnie przejął schedę po ojcu i z powodzeniem kontynuował zapoczątkowane przez niego tradycje.