Artykuł z archiwum miesięcznika "Sukces"
Jesteś legendą „New York Times Magazine". Pracujesz tam od 28 lat. Przez te lata byłaś świadkiem wielu zmian w redakcji. Które szczególnie zapadły ci w pamięć?
Uwielbiam to, że mogę dużo współpracować z artystami. Kiedy zaczynałam, nie było takiej praktyki. Funkcjonował podział na fotoreporterów oraz na fotografików, uważanych za artystów. Wielką zmianą było rozmycie tych granic, dzięki czemu fotografowie mogą swobodnie poruszać się pomiędzy różnymi gatunkami. Na przykład zlecenie Paolo Pellegrinowi, który jest fotografem prasowym, wojennym, który fotografował najcięższe momenty naszych czasów, wykonanie zdjęć hollywoodzkich gwiazd do portfolio z Oscarów. Takie krzyżowe przypisywanie zadań, czyli przydzielenie komuś zlecenia spoza działki, stało się naszym znakiem rozpoznawczym. Okazało się, że wtedy dzieją się naprawdę ciekawe, nieprzewidywalne rzeczy. Któregoś roku poprosiliśmy Ryana McGinleya o sfotografowanie pływaków olimpijskich. Zamiast zlecać to fotografowi sportowemu, co zrobiłaby większość magazynów, pomyślałam „niech zajmie się tym ktoś o świeżym spojrzeniu". Ryan zrobił przepiękne zdjęcia. Zdecydowaliśmy, że sfotografuje ich wszystkich w wodzie, biorąc pod uwagę, że pływacy spędzają tam cały swój czas. Kilka lat później poprosiliśmy, żeby uchwycił sportowców uprawiających sporty zimowe w momencie, kiedy znajdują się w powietrzu. Przecież wielu z nich, na przykład skoczkowie, wykonuje swoje sporty właśnie w powietrzu.
Skąd przekonanie, że te eksperymenty będą miały dobre efekty?
Jedną z zalet pracy w tygodniku jest to, że musisz podejmować wiele decyzji w krótkim czasie. My z definicji zawsze mamy deadline. Wychodzimy 52 razy w roku i za każdym razem musimy myśleć, jak zrobić coś inaczej niż do tej pory. Jednym z pierwszych takich eksperymentów z artystami była historia na okładkę o 16-letniej modelce. To był duży materiał poświęcony fenomenowi coraz młodszych modelek. Pamiętam, że łamałam sobie głowę, myśląc, kto mógłby wnieść do takiego materiału coś nowego. Wpadłam na dokumentalistkę Nan Goldin, która robi bardzo intymne zdjęcia. Wiedziałam, że świat mody jest niesamowicie fotogeniczny, pełen piękna, bez względu na to, czy są to piękne kobiety, czy piękne zakulisowe sceny, cały ten chaos związany z pokazami mody. To bardzo wizualny świat. Znałam Nan Goldin na tyle, by wiedzieć, że ona dobrze rozumie młodych, wrażliwych ludzi. Miałam przeczucie, że uda im się nawiązać porozumienie. Nan była już wtedy sławna, nie byłam pewna, czy będzie chciała spędzić tydzień z jakąś nastoletnią dziewczyną. Ale jej ten pomysł bardzo się spodobał i zrobiła niesamowite zdjęcia. Lata pracy z ludźmi, którzy wiecznie imprezują, mają problemy z własną tożsamością i piękno, które Nan widzi w niezwykły sposób, idealnie pokrywały się z tym, czego potrzebowaliśmy w tym artykule. Wtedy odkryłam, że to fajnie działa. Był rok 1996.