Berlinale 2025: Zaskakujący werdykt filmowego festiwalu

W trudnych politycznie czasach, nie zabrakło na berlińskim festiwalu filmów o współczesnych niepokojach i lękach, ale jury uciekło od polityki i Złoty Niedźwiedź dostał „Dreams (Sex Love) - queerowy film o dorastaniu i tworzeniu.

Publikacja: 23.02.2025 11:23

Nagrodzony Złottm Niedźwiedziem norweski film „Dreams (Sex, Love)”

„Dreams (Sex, Love)” Berlinale 2025

Nagrodzony Złottm Niedźwiedziem norweski film „Dreams (Sex, Love)”

Foto: Berlinale 2025

Pierwszy festiwal berliński odbył się w roku 1951, w czasach napięcia między Wschodem i Zachodem oraz wojny koreańskiej. 75 edycja rozgrywa się w atmosferze niepewności, gdy stery świata przejmuje skrajna prawica, gdy na stanowisko prezydenta USA powrócił Donald Trump, zaczyna się czwarty rok wojny w Ukrainie, tragedia rozgrywa się w strefie Gazy. 

Im bliżej zakończenia festiwalu tym więcej w Berlinale Palast i okolicach mówiło się o niemieckich wyborach, których termin wypada przecież dzień po zakończeniu festiwalu i w których – jak przypuszczano – dobre wyniki mogła osiągnąć skrajnie prawicowa partia AfD. Cały ten niepokój o świat mocno odbił się na berlińskim ekranie.  Ale jury obradujące pod przewodnictwem Todda Haynesa postawiło na zupełnie inne kino.

„Dreams (Sex, Love)”. Opowieść o dorastaniu i współczesne kino drogi

Werdykt był zaskoczeniem. Ze Złotym Niedźwiedziem wyjechał z Berlina norweski film „Dreams (Sex, Love)”. To trzecia część nakręconej w ciągu roku trylogii, queerowa opowieść o dorastaniu, o uczennicy urzeczonej swoją nauczycielką, ale też o współczesnej moralności. I o pisaniu, przekładaniu swoich przeżyć na literacką opowieść.

Srebrne Niedźwiedzie przypadły filmom drogi. Grand Jury Prize za „The Blue Trail” odebrał Gabriel Mascaro. Zaproponował opowieść o zbliżającej się do osiemdziesiątki kobiecie, która rządowym nakazem ma znaleźć się w kolonii dla starych ludzi. Postanawia jednak wyruszyć w swoją ostatnią podróż przez Amazonię. Drugi Srebrny Niedźwiedź przypadł argentyńskiej „Wiadomości” („El mensaje”) Ivana Funda, gdzie para wędrowców (dziadków czy opiekunów?) wykorzystuje zdolności dziewczynki do komunikowania się ze zwierzętami. Mała rozmawia z psami, końmi, oni biorą za to pieniądze. Gdzieś w tle jest tu Argentyna, ale najważniejsza jest historia dziecka.

Dla mnie najciekawszymi filmami tego apolitycznego nurtu były filmy „Blue Moon” Richarda Linklatera i „If I Had legs I’d Kick You” Mary Bronstein. Pierwszy z nich jest opowieścią retro, której akcja toczy się w 1943 roku, w barze przy broadwayowskim teatrze, gdzie odbywa się premiera „Oklahomy”. Ethan Hawke wciela się w Lorenza Harta, librecistę, który pracował m.in. z muzykiem Richardem Rodgersem, tworząc wiele broadwayowskich przebojów. Jego Hart – niski, w przylizanej fryzurze, zapity i zakompleksiony próbuje zagadać wszystkie swoje życiowe niespełnienia. Superinteligentny, jeszcze walczy, ale wie, że ta walka skazana jest na niepowodzenie. Linklater znów zrobił piękny film, pełen humoru, ale też smutku i nostalgii. Jurorów przekonał grający barmana Andrew Scott.

Festiwal w Berlinie: Aktorska nagroda dla Rose Byrne

„If I Had Legs I’d  Kick You” Mary Bronstein to z kolei tętniąca współczesnym rytmem opowieść o kobiecie, która już nie jest w stanie udźwignąć ciężaru codzienności. Reżyserka często pokazuje jej twarz pełną rozpaczy, szaleństwa, buntu. Twarz człowieka, który coraz bardziej pęka, nie radząc sobie z pędzącym w szalonym tempem życia. Spotkania terapeutyczne z pacjentami, własne rozedrganie, dziura w dachu, przez którą deszcz zalewa mieszkanie, a przede wszystkim opieka na chorą córeczką, która codziennie musi dostawać kroplówki, by żyć. Ciągle w biegu, w stresie. Słowa otuchy rzucane do telefonu przez męża wiecznie w podróży służbowej, nic nie znaczą. Kobieta dochodzi do ściany, już nie potrafi wytrzymać ciśnienia rzeczywistości. I właściwie od początku wiadomo, że nie można liczyć na happy end. Ten film robi wielkie wrażenie, tętni współczesnym rytmem, a nagrodzona za rolę Niedźwiedziem Rose Byrne rzeczywiście jest wspaniała.

Z filmów o wyraźnym politycznym tle jury nagrodziło „Kontinental ’25” Radu Jude – opowieść o żyjącej w Kluż komorniczce, która nie może dojść do siebie po tragedii, gdy podczas jej interwencji bezdomny człowiek popełnił samobójstwo. Kinem społecznym było również chińskie „Living the Land” uhonorowanego za reżyserię Hugo Menga – opowieść o czterech pokoleniach żyjących na chińskiej prowincji, gdzie modernizujący się świat coraz częściej bywa w konflikcie z dawnymi wierzeniami i stylem życia.

„Dreams". Niedoceniony film z Jessicą Chastain

Berlinale nie pozostało jednak obojętne na nastroje dzisiejszego, niespokojnego czasu. W wielu filmach pojawiły się problemy emigrantów. Począwszy od otwierającego festiwal „Światła” Toma Tykwera, gdzie na życie dysfunkcjonalnej, niemieckiej rodziny ogromny wpływ ma gosposia z Syrii. Poza konkursem twórca „Parasite” Bong Joon Ho zaprezentował nakręconego za 120 mln dolarów „Mickeya 17” – rozgrywające się w niedalekiej przyszłości science fiction z podbojem kosmosu i dyktatorem w stylu Donalda Trumpa. 

Czytaj więcej

Berlinale 2025. Migranci to dziś wielki temat

A od tych kosztownych, nakręconych z rozmachem opowieści większe wrażenie robi skromny, konkursowy film Michela Franco „Dreams”. Jessicą Chastain zagrała tu zamożną filantropkę z San Francisco, która w Meksyku wdaje się w romans z młodym tancerzem, który jedzie za nią do Stanów nielegalnie przekraczając granicę. Jednak to, na co bohaterka filmu mogła pozwolić sobie w Meksyku, w Stanach już nie uchodzi. Biała zamożna kobieta nie może przyznać się do związku z nielegalnym imigrantem, który poza talentem nie ma niczego. Franco zrobił znakomity film o upokorzeniu, o stratyfikacji społecznej, która oddziela od siebie różne warstwy, o filantropii, pozwalającej poczuć się lepszym, ale wciąż traktującej ludzi, którym się pomaga jako gorszy podgatunek. Bardzo to aktualne w czasie polityki migracyjnej Trumpa. 

No, ale cóż, może ma to swoje znaczenie? Może jest tęsknotą, by życie zwykłego człowieka nie zależało w tak poważnym stopniu od polityki i ideologii głoszonej przez przywódców. Choć przecież wiadomo, że dzisiaj to utopia. Dlatego dyrektorka Tricia Tuttle, Amerykanka, która robiła festiwal londyński, a w tym roku przygotowała w swoją pierwszą edycję Berlinale, mówi: – Boję się zamknięcia Niemiec i strachu przed różnorodnością. Chcę budować międzynarodowy, dynamiczny festiwal z dobrym repertuarem, który wpisuje niemieckie kino do światowej kultury i zbiera ciekawą publiczność. Gdyby to było niemożliwe, zrezygnuję. A dziś martwię się, jak wielu ludzi w Niemczech. 

Pierwszy festiwal berliński odbył się w roku 1951, w czasach napięcia między Wschodem i Zachodem oraz wojny koreańskiej. 75 edycja rozgrywa się w atmosferze niepewności, gdy stery świata przejmuje skrajna prawica, gdy na stanowisko prezydenta USA powrócił Donald Trump, zaczyna się czwarty rok wojny w Ukrainie, tragedia rozgrywa się w strefie Gazy. 

Im bliżej zakończenia festiwalu tym więcej w Berlinale Palast i okolicach mówiło się o niemieckich wyborach, których termin wypada przecież dzień po zakończeniu festiwalu i w których – jak przypuszczano – dobre wyniki mogła osiągnąć skrajnie prawicowa partia AfD. Cały ten niepokój o świat mocno odbił się na berlińskim ekranie.  Ale jury obradujące pod przewodnictwem Todda Haynesa postawiło na zupełnie inne kino.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Berlinale 2025: Złoty Niedźwiedź dla norweskiego filmu „Dreams (Sex, Love)”
Film
Classy Monday i Sylwetki w KinoGramie w Fabryce Norblina
Film
Pełną kontrolę nad Jamesem Bondem przejął Amazon. Nie czas umierać?
Film
Chalamet na różowo w Berlinie
Film
Berlinale 2025: Gdy przytłacza ciśnienie codzienności