Rekomendacje filmowe. Ten weekend warto spędzić w kinie

Na ekrany wchodzi osiem filmów, dwa z nich „Strefa interesów” i dokument „20 dni w Mariupolu” pokazują różne oblicza czasu nienawiści, oba liczą się w konkurencji Oscarowej. Radzę też wybrać się na polskie filmy: „Białą odwagę” i „Tyle co nic”

Publikacja: 08.03.2024 21:00

„Strefa interesów” – rodzinne życie komendanta Auschwitz

„Strefa interesów” Jonathana Glazera

„Strefa interesów” – rodzinne życie komendanta Auschwitz

Foto: Gutek Film

Strefa interesów

Reż.: Jonathan Glazer 

Wyk: Sandra Huller, Christian Friedel, Ralph Herforth

Polska koprodukcja „Strefa interesów” Jonathana Glazera ma pięć nominacji do Oscara i jest najpoważniejszym kandydatem do statuetki w kategorii filmu zagranicznego.

Bardzo dzisiaj ważny film. W świecie, w którym narastają ruchy neonazistowskie, w którym w wielu zapalnych punktach, także bardzo blisko nas, giną ludzie i nasila się przemoc, Jonathan Glazer wrócił do II wojny światowej, Holocaustu, Auschwitz. Ale nie pokazał cierpienia i śmierci. Opowiedział o banalności zła. 

Bohaterami swojego filmu uczynił nie ofiary, lecz katów. Sportretował komendanta Auschwitz Rudolfa Hoessa, jego żonę Hedwigę i piątkę dzieci, żyjących jak w raju, w domu z ogrodem, tuż przy murze obozu koncentracyjnego. To tutaj spełniają oni swoje marzenia o szczęśliwym, dostatnim życiu. I tylko krzyki zza muru, czasem stłumione odgłosy strzałów i czarny dym przypominają o tragedii, jaka trwa za murem. W Hoessach, pozornie zupełnie zwyczajnych ludziach ideologia wyrobiła poczucie wyższości, całkowitą obojętność na cierpienie innych, zanik moralności i empatii. 

W poruszającym obrazie Jonathana Glazera główne role zagrali Christian Friedl i Sandra Huller. Film Glazera powstał w koprodukcji amerykańsko-brytyjsko-polskiej. Polską koproducentką „Strefy interesów” jest Ewa Puszczyńska, współpracowniczka m.in. Pawła Pawlikowskiego, , zdjęcia zrobił Łukasz Żal, za scenografię odpowiadały Joanna Kuś i Katarzyna Sikora, za kostiumy Małgorzata Karpiuk. 

„Strefa interesów” ma pięć nominacji do Oscara: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz, dźwięk i film zagraniczny. W tej ostatniej kategorii wydaje się absolutnym faworytem. 

Biała odwaga

Reż.: Marcin Koszałka 

Wyk.: Filip Pławiak, Julian Świeżewski, Jakub Gierszał

Góry są w tym filmie pokazane obłędnie. Nie przypominają Giewontu z pocztówek sprzedawanych pod Skocznią. Budzą szacunek, podziw, strach. Bo przecież „Biała odwaga” rozgrywa się w czasach, kiedy ludzie jeszcze nie mamili się, że naturę można „poskromić”. 

Dlatego także tradycja Podhala jest tu odarta z Cepelii. Bywa oschła, okrutna, pęta bohaterów. Tańce przy „watrze” (ognisku) nie służą uciesze turystów. Są próbą obłaskawienia sił przyrody, uzasadniają naturalny rytm życia i śmierci, niosą głęboką prawdę o trudach życia u podnóża Tatr. A jednak ta kultura hardych ludzi nie uchroniła regionu przed piekłem totalitaryzmów XX wieku. 

Marcin Koszałka, reżyser, operator, ale i doświadczony wspinacz, dotyka jednego z najboleśniejszych tematów tamtejszej historii. Portretuje Jędrka Zawrata, młodego przedstawiciela wpływowego góralskiego rodu. Wchodząc w dorosłe życie u progu drugiej wojny światowej, chłopak marzy o taternictwie i ślubie z Bronką. Wskutek targów o ziemię, starszyzna decyduje, by wydać dziewczynę za jego brata. Skrzywdzony mężczyzna ucieka z rodzinnych stron do Krakowa. Wróci już w towarzystwie wpływowych „przyjaciół” – stanie na czele jedynego w okupowanej Polsce zinstytucjonalizowanego ruchu kolaboracji z nazistami Goralenvolku. 

Koszałka, razem ze współautorem scenariusza Łukaszem M. Maciejewskim, inspirował się biografami prawdziwych przywódców zdradzieckiej kampanii – Wacława Krzeptowskiego, Józefa Cukra, Henryka Szatkowskiego. W filmie pokazuje, jak w czasach zamętu, gdy ulice Zakopanego, Rabki, Nowego Targu spłynęły krwią, prywatne motywacje nakładają się na mechanizmy wielkiej historii. Udowadnia, że tragedia drugiej wojny nie zna czerni i bieli. 

Ten film, z dobrymi rolami Filipa Pławiaka, Juliana Świeżewskiego, Jakuba Gierszała czy Sandry Drzymalskiej, ogląda się dobrze. Przede wszystkim jednak twórcy „Białej odwagi” nadwątlili mury, które oddzielają nas od prawdy o minionej epoce. Przełamali wciąż silne tabu goralenvolku. Sprzeciwili polityce historycznej ostatnich lat, przerwali milczenie. Czy wystarczająco odważnie i w zgodzie z obecną wiedzą o przeszłości regionu? Istotna dyskusja czeka historyków. Ważne jednak, że ktoś tę debatę zaczął.  

Tyle co nic

Reż.: Grzegorz Dębowski 

Wyk.: Artur Paczesny, Agnieszka Kwietniewska, Monika Kwiatkowska, Artur Steranko

W tym filmie Grzegorz Dębowski pokazuje prowincję bez poczucia wyższości i bez romantyzmu. A rzeczywistość sprawiła, że film stał się bardzo aktualny. Zaczyna się jak kino społeczne. Rolnicy protestują pod nowobogackim domem posła, który w czasie głosowania w Sejmie sprzeniewierzył się ich interesom. Tylko że kiedy już wszyscy się rozchodzą kamera pokazuje wystającą z góry gnoju rękę. Ofiara, Waldek Biernacki, był przyjacielem Jarka - organizatora protestu, ale to właśnie jego policjanci przesłuchują jako pierwszego podejrzanego. 

Dębowski pokaże dwulicowość polityka, który zapomniał, że wyszedł ze wsi, skupuje ziemię, robi własne interesy, a na końcu filmu widz dowie się jak umarł Biernacki. Ale „Tyle co nic” nie jest ani kryminałem ani kinem politycznym. W tym filmie widz znajdzie wszystko. Atmosferę wsi, próbę spojrzenia na Kościół, interesowność i dwulicowość księży, pokątne interesy. Ale też osamotnienie wsi, dwuznaczną rolę mediów, a przede wszystkim galerię pełnokrwistych postaci. Prosty z pozoru świat kryje ogromne namiętności. Wszystko jest tu bardziej skomplikowane niż się wydaje. A czyjeś życie? Czy naprawdę zostanie po nim „tyle co nic”? Ciekawy obraz, daleko odbiegający od schematów, jakie zwykle pojawiają się w filmach o wsi.

20 dni w Mariupolu

Reż.: Mścisław Czernow

Wyk.: Mścisław Czernow, Jewgienij Małoletka, Liudmyła Amelkina

Kiedy wojna tocząca się już ponad dwa lata za naszą wschodnią granicą niebezpiecznie powszednieje, kiedy świat zaczyna się do niej przyzwyczajać, „20 dni w Mariupolu” jest jak cierń, który przypomina o tragedii Ukrainy. Mścisław Czernow, relacjonujący wojnę dla amerykańskiej telewizji PBS oraz agencji Associated Press był jedynym dziennikarzem, który do końca pozostał w umierającym mieście. Towarzyszyli mu tylko jego najbliżsi współpracownicy. Przez blisko trzy tygodnie rejestrowali oni agonię miasta. Strach, śmierć. W filmie są dramatyczne obrazy bombardowania miasta, ataku na szpital (ze słynnymi kadrami wynoszonej na noszach ciężarnej kobiety), Czernow filmuje ludzi, którzy starają się w odciętym od świata, umierającym mieście – jakoś wbrew wszystkiemu żyć. Ale jednocześnie „20 dni w Mariupolu” jest czymś w rodzaju intymnego pamiętnika reportera. Z pytaniem o jego rolę w tej tragedii. Autor nie ukrywa zresztą, że nie wszyscy żołnierze i mieszkańcy miasta chcą być obserwowani przez kamerę. Dla nich to nie jest film. To życie, które za chwilę może nagle zgasnąć. Ale inni chcą dziennikarzy chronić, pomóc im wydostać się z miasta także dlatego, by mogli dać prawdziwe świadectwo dziejącej się tragedii. Żeby świat znał prawdę.

Wstrząsający dokument, nominowany zresztą w tym roku do Oscara. Czy go dostanie? Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Ważne, że świat zobaczył potworne obrazy wojny w Ukrainie.

Film
„Kibic”, czyli szalikowcy tacy jak my
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Film
Nowości Netfliksa. Drugi sezon „1670” dla 700 mln widzów, "Heweliusz" i bitwa raperów
Film
„Brutalista”, czyli traumatyczny los emigranta
Film
„Biały Lotos 3” już 17 lutego. Czy zagra ekscentryczna Jennifer Coolidge?
Film
Filmy o miłości. Konkurs Blaue Blume