Kilka lat temu, podczas Berlinale, które odbywało się online w czasie pandemii, irańska para reżyserów Maryam Moghaddam i Behtash Sanaeeh pokazała znakomity film „Ballada o białej krowie”. To była mocna, a jednocześnie wzruszająca opowieść o ludziach, którzy w autorytarnym państwie muszą mierzyć się z aparatem sprawiedliwości.
Na tegoroczny festiwal trafił ich kolejny film. „My Favourite Cake” to kameralna opowieść o samotności. Bohaterka, siedemdziesięcioletnia, korpulentna kobieta od lat żyje sama. Jej mąż umarł, dzieci wyjechały za granicę. Córka czasem dzwoni, ale zajęta domem, zawsze szybko kończy rozmowę. A Mahin tęskni za drugim człowiekiem, może mężczyzną, z którym mogłaby dzielić codzienność. W barze, do którego czasem chodzi na darmowe obiady dla seniorów, dostrzega starszego faceta, taksówkarza. Dowiaduje się, że też jest samotny. Odszukuje go, zamawia kurs, zaprasza do domu. Akcja „My Favorite Cake” toczy się w ciągu jednej nocy, gdy para obcych ludzi zbliża się do siebie, zaczyna wierzyć, że nie wszystko jeszcze w życiu się dla nich skończyło.
Czytaj więcej
Wśród politycznych sporów festiwal w Berlinie otworzył film z Cillianem Murphym „Small Things Like These” o zbrodniach Kościoła w Irlandii.
Jest w tym filmie coś z atmosfery Iranu. Jak choćby sąsiadka, która słysząc męski głos dochodzący z mieszkania Mahin puka do drzwi, niemal jak obyczajowa kontrola. Niewiele, jeśli porównywać z ostrą, polityczną „Balladą o białej krowie”. Ale „My Favorite Cake” tylko z perspektywy zachodniego widza wydaje się anegdotą o dwojgu ludziach, którzy w ciągu jednej nocy próbują pokonać swoją samotność i budować wspólne życie, a także o zezowatym szczęściu, o losie, który potrafi płatać okrutne figle. Opowieść trochę jak na telewizyjną opowieść we wtorkowy wieczór.
Dla Irańczyków ten film jest niemal manifestem. Bo Moghaddam i Sanaeeh opowiadają o sile kobiety, która chce walczyć o swoje prawo do szczęścia, o swoją wolność i niezależność. Co więcej, jest na ekranie bez hidżabu, pije alkohol, tańczy.