„Ferrari”
Reż.: Michael Mann. Wyk.: Adam Driver, Penelope Cruz, Shailene Woodley.
Modena, 1957 rok. Enzo Ferrari - były kierowca wyścigowy, konstruktor słynnych samochodów, przeżywa poważny kryzys. Po śmierci syna narasta konflikt w jego rodzinie. Pogrążona w żałobie żona odkrywa jeszcze jego wieloletni romans z inną kobietą, z którą Enzo ma małe dziecko. Jednocześnie kłopoty ma jego firma, która sprzedaje coraz mniej samochodów. W tej sytuacji Enzo postanawia wszystko postawić na jedną kartę: żeby poprawić reklamę i sprzedaż aut chce, by jego kierowca wygrał słynny we Włoszech rajd Mille Miglia. Właśnie o trzech, potwornie trudnych miesiącach z jego życia opowiada Michael Mann.
Czytaj więcej
Po festiwalu w Wenecji pewien krytyk porównał „Ferrari” do „Ojca chrzestnego” z akcją na wyścigach. Bo Michaela Manna oprócz aut interesuje też rodzina.
80-letni reżyser ciekawie zarysowuje relacje rodzinne swojego bohatera. Straszliwy ból żony po śmierci syna, symptomy rozpadu małżeństwa. Ferrari chce je utrzymać, Laura jest zresztą jednocześnie jego księgową. Ale po latach przyznaje się, że ma syna z inną kobietą. I mówi otwarcie: „Kocham ją”. Żona postawi tylko jeden warunek: „Obiecaj, że dopóki żyję chłopiec nie będzie nosił nazwiska Ferrari”. Pod koniec tych trzech miesięcy Enzo sprowadzi kochankę razem z dzieckiem do Rzymu. Dziś Piero Ferrari jest wiceprezesem firmy zbudowanej przez ojca.
Znacznie bardziej zagmatwane są sekwencje związane z wyścigiem, relacjami między konkurencją, między kierowcami. Tu często przejrzystości nie ma, postacie są ledwo zarysowane, choć trzeba przyznać, że wypadki, w których giną ludzie, zwłaszcza ten ostatni, podczas rajdu Mille Miglia zrealizowane są spektakularnie i – jak to u Manna – bardzo werystycznie.