Zielona granica
Reż.: Agnieszka Holland
Wyk.: Maja Ostaszewska, Tomasz Włosok, Jalal Altawil
Rozhuśtane emocje, nagonka Zjednoczonej Prawicy na reżyserkę, ciężkie groźby pod jej adresem, pikiety pod kinami i chuligani zakłócający seanse. Taki jest krajobraz, w którym na polskie ekrany wchodzi „Zielona granica” Agnieszki Holland. Film uhonorowany Nagrodą Specjalną Jury na festiwalu w Wenecji. Film, który zebrał znakomite recenzje krytyków całego świata, a dziś najważniejsze imprezy świata, z tymi w Nowym Jorku czy azjatyckim Busan na czele, chcą go mieć w swoim programie.
Holland na wydarzenia z granicy polsko-białoruskiej Holland patrzy z różnych perspektyw. W pierwszej niemal paradokumentalnej części – pokazuje tragedię uchodźców – syryjskiej rodziny z dwojgiem dzieci, samotnej inteligentki z Afganistanu. Portretuje ludzi, którzy umierają z wyczerpania, chłodu, niedożywienia, topią się w bagnach. W innym „rozdziale” reżyserka przygląda się działaniom straży granicznej. Białoruskim funkcjonariuszom, którzy wyczerpanym ludziom sprzedają butelkę wody za 50 Euro, jeszcze ich przy tym upokarzając. Polskim strażnikom wykonującym swoje zadania bez empatii, nawet dla wyczerpanych dzieci. Ale przecież bohaterem tego rozdziału jest młody pogranicznik, który przepuści bagażowy samochód udając, że nie dostrzegł w nim młodych uciekinierów. A potem przy przejściu z Ukrainą, na uwagę o granicy białoruskiej powie: „Nigdy tam nie byłem”. Jakby ten straszny rozdział chciał wykreślić ze swojego życia.
Są wreszcie w filmie Holland aktywiści. Ci, którzy próbują ratować życie uchodźców, dowożą im wodę, jedzenie, ciepłe ubrania, usiłują wezwać pogotowie do ludzi umierających i ciężko chorych, do rodzących w lesie kobiet. Cały czas kryjąc się przed pogranicznikami, którzy mogliby ich zaaresztować. I wreszcie grana przez Maję Ostaszewską psycholożka, która uciekła przed gwarem świata na Podlasie. Tu zrozumie, że nie może sobie pozwolić na izolację i obojętność, gdy nieopodal cierpią i umierają ludzie.