Meksykańscy reżyserzy, którzy zrobili wielką karierę w Hollywood tęsknią za krajem. Po Alfonso Cuaronie, który z zakamarków pamięci wydobył własne dzieciństwo i nakręcił wspaniałą „Romę”, teraz wrócił do ojczyzny Alejandro Gonzales Inarritu. Opuścił ją razem z rodziną dokładnie 20 lat temu. Teraz dla Netfliksa zrealizował tam „Bardo”. To jego pierwszy nakręcony w Meksyku obraz od czasu „Amores perros” z 2001 roku.
— Meksyk jest dla mnie nie tyle krajem, co „stanem umysłu”, nie jest już tylko krajem. Zawsze opowiadano nam historie o nas i naszych wartościach. Ale kiedy oddalasz się od swojego świata, ten stan umysłu rozpuszcza się i zmienia. Chciałem zrobić ten „Bardo...” z tęsknoty – powiedział reżyser w Wenecji, a swój powrót do pracy w kraju nazwał „przejrzeniem się w lustrze” i „ponowne spotkanie z przyjacielem”, który dziś zupełnie inny.
Czytaj więcej
Pokazany na inaugurację festiwalu „Biały szum” to uniwersalna opowieść o ludziach w momencie zagr...
„Bardo...” to historia wybitnego meksykańskiego dziennikarza i dokumentalisty, który odnosi wielkie sukcesy w Stanach. Wraca jednak do rodzinnego kraju, gdzie próbuje odnaleźć siebie na nowo, rozliczyć się z życiem swoim i swojej rodziny, odnaleźć zamazaną przez lata tożsamość. Z bliska raz jeszcze spojrzeć na historię własnego kraju i wyniesione z niego wartości. Próbuje pogodzić się z tym, co było, żeby móc odnaleźć się w dniu dzisiejszym.
Nie ulega wątpliwości, że jest to obraz w znacznej mierze autobiograficzny. „Bardo” jest dla Alejandra Inarritu tym, czym dla Felliniego było „8 i pół”. Rodzajem osobistej spowiedzi przed samym sobą. Zawodowe zawirowania, relacja z ojczyzną, nawet historia utraconego dziecka – wszystko jest tu prawdziwe. Zresztą nazwisko Felliniego przywołuje też Inarritu: