Obie uchodziły za największe gwiazdy przedwojennego kina – Garbo została uznana za nią jako pierwsza. Była ucieleśnieniem sublimacji, piękna i wdzięku – nazywano ją „boską”. Wkrótce na firmamencie pojawiła się też Marlena Dietrich, czyli femme fatale swoich czasów, zmysłowa kobieta – wamp. I tylko ona „Błękitny Anioł” – potrafiła przyćmić blask Grety. Marlena zmieniała twarze, Greta – trwała przy swoim niebiańskim wizerunku.
Hollywoodzkie standardy wymusiły na obu metamorfozę i zgubienie kilogramów uważanych tu za niestosowny naddatek.
Marlena naśladowała początkowo Garbo doceniając jej talent. Ich rywalizację podsycały, a na pewno toczyły, patronujące im wytwórnie filmowe – MGM w przypadku Garbo, Paramount – Dietrich.
Miały różny start. Garbo urodzona jako Greta Gustaffson, w ubogiej szwedzkiej rodzinie, gdy miała 14 lat z konieczności, po śmierci ojca, podjęła pracę sprzedawczyni w domu handlowym. Pierwszą małą rólkę zagrała w 1922 roku w filmie „Petter włóczęga”, ale nic jeszcze wówczas nie wskazywało, że z kopciuszka przemieni się w księżniczkę, choć dostała za nią artystyczne stypendium, by rozwijać talent. Miała wiele kompleksów. I szczęście, bo spotkała Mauritza Stillera, wybitnego reżysera, który pokierował jej artystyczną drogą.
Marlena, wychowana w zamożnej niemieckiej rodzinie otrzymała staranne wykształcenie. Postanowiła, że zostanie aktorką, dostała się do słynnej berlińskiej szkoły aktorskiej Maxa Reinhardta.