Terroryści w Bollywood

W „Nazywam się Khan" Hindusi porzucają ckliwy romantyzm, by zająć się wyzwaniami globalizacji. Film w polskich kinach od piątku

Publikacja: 21.04.2010 19:13

Na planie filmu „Nazywam się Khan"

Na planie filmu „Nazywam się Khan"

Foto: IMPERIAL/CINEPIX

[b][link=http://www.rp.pl/temat/465708_Nazywam_sie_Khan.html]Czytaj więcej w specjalnym dodatku Rzeczpospolitej[/link][/b]

Karan Johar, twórca głośnego obrazu "Czasem słońce, czasem deszcz", którym kino z Bollywood zadebiutowało w Polsce, zrobił radykalną woltę. Zrezygnował z pokazywania rodzinnych konfliktów i religijnych rytuałów, odstawił hinduski sztafaż – lśniące jedwabie, pałacowe wnętrza, girlandy z nagietków i lampki oliwne.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,7,465027.html]Zobacz fotosy z filmu[/link][/wyimek]

Wybrał nowoczesność w amerykańskim stylu i dynamiczną fabułę. Ocalił tylko to, co jest sercem bollywoodzkiego kina: uwielbiane gwiazdy (grają Shah Rukh Khan i Kajol), konwencję baśni i opowieść o uczuciu, które zwycięża wszystko. Już pierwsze sceny "Nazywam się Khan" pokazują, że to film inny niż przeboje z Bombaju.

Jesteśmy w Ameryce, kilka lat po ataku na nowojorskie WTC. W kraju wciąż panuje atmosfera strachu i podejrzliwości. Muzułmanie padają ofiarą antyislamskiej paranoi: są przesłuchiwani na lotniskach, na co dzień niechciani i odrzucani. Tytułowy bohater Rizvan Khan nosi nazwisko, które zdradza jego muzułmańskie korzenie. Staje się ono wystarczającym pretekstem, by posądzić go o próbę przeprowadzenia zamachu na prezydenta USA. Zostaje aresztowany w chwili, gdy wykrzykuje: "Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą!". To zdanie jest kwintesencją pokojowego przekazu zawartego w filmie.

[srodtytul]Śladami herosów [/srodtytul]

Rizvan przemierza Kalifornię z nadzieją, że porozmawia z prezydentem podczas jednego z wieców i symbolicznym hasłem uświadomi mu różnicę dzielącą wyznawcę islamu od terrorysty. Gwarancją uczciwości i szlachetności filmowego bohatera jest jego choroba – Rizvan cierpi na syndrom Aspergera, rodzaj autyzmu. Boi się tłumów, żółtego koloru, nieznanych dźwięków i miejsc, wielu rzeczy nie może zrozumieć czy wyjaśnić. Ale nie potrafi też kłamać ani tolerować kłamstw. Mówi, co myśli, i robi to, w co wierzy. Dzięki temu jego idealistyczna podróż w imię pokoju staje się bardziej wiarygodna, a widzowie mogą łatwiej przełknąć dawkę naiwności, która skleja bollywoodzkie fabuły tam, gdzie zachodni scenarzyści posługują się realizmem i logiką.

Rizvana napędza nie tylko poczucie misji, ale też miłość, utracona wraz z wybuchem religijnej nienawiści. Chce odzyskać żonę hinduskę, która poślubiła go mimo choroby i różnicy wyznań. Takie małżeństwa to w Indiach tabu, zwykle kończą się wykluczeniem z rodziny i społeczności. Rizvan i piękna Mandira pobrali się w Ameryce, gdzie – jak sądzili – łatwiej o zrozumienie i akceptację. Nagle świat obraca się przeciwko nim, a mężczyzna musi ruszyć tropem indyjskich herosów i pokonać zło, by ocalić uczucie.

Co prawda Karan Johar zmienia składniki tzw. masala movies, biorących swą nazwę od mieszanki przypraw, ale reguła pozostaje ta sama: na ekranie spotykają się najróżniejsze motywy i konwencje. Zniknęły sceny zbiorowego tańca, hipnotyzujące egzotyką pejzaże i wpisane w fabułę piosenki. Zamiast nich pojawiają się elementy pożyczone z Hollywood – wątki kina sensacyjnego, politycznego, nawet katastroficznego. W czasie swej podróży Khan potwierdza status superbohatera: udaremnia atak terrorystyczny, pomaga ofiarom kataklizmu w Georgii i zyskuje poparcie milionów ludzi w USA. Szczęśliwe zakończenie oznacza zwycięstwo na wielu frontach: triumfuje miłość, pokój i amerykańska demokracja. W Bollywood wciąż wszystko jest możliwe.

[srodtytul]Takiego kina nie było [/srodtytul]

Film został dobrze przyjęty w USA i Wielkiej Brytanii, ale indyjskiej premierze towarzyszyły kontrowersje – były ataki na kina, interweniowała policja. Problemami konfliktów etnicznych Bollywood zajmuje się niezmiernie rzadko, by nie drażnić radykałów. "Nazywam się Khan" był ryzykownym eksperymentem, ale się opłacił – bilety wyprzedano, a recenzenci pisali, że otwiera się nowy rozdział w dziejach indyjskiego kina. Ten film może pchnąć Bollywood w nieznanym kierunku.

Johar dobrze wyczuł nastroje publiczności. Rozumie, że dla zachodnich odbiorców melodramatyzm, banalne i niedorzeczne fabuły są nie do zniesienia. Jeśli filmy z Bombaju mają opuścić emigranckie getto, muszą korzystać z zagranicznych wzorców. Wie też, że najwyższa pora, by bollywoodzkie kino nabrało globalnego rozmachu. Po pierwsze dlatego, że jego rolą jest teraz wzmacnianie więzi między Hindusami żyjącymi w ojczyźnie i na emigracji. Poza tym Indie wyrastają na światową potęgę i mają nowe ambicje – chcą zabierać głos w istotnych sprawach. Na politycznych salonach i na ekranie.

[ramka][b]W piątek[/b]

[b]"Nazywam się Khan"[/b]

W wybranych regionach kraju i w wydaniu online ukaże się [link=http://www.rp.pl/temat/465708_Nazywam_sie_Khan.html]specjalny dodatek[/link] poświęcony filmowi Karana Johara [/ramka]

[ramka]SYLWETKA

[b] Shah Rukh Khan aktor, producent [/b]

[obrazek=http://grafik.rp.pl/grafika2/465027,479754,9.jpg" style="border: 1px #808080 solid; float: left; margin-right: 8px"]

Żaden z hollywoodzkich aktorów nie cieszy się taką sławą jak 44-letni Shah Rukh Khan. Król Bollywood jest gwiazdą na skalę globalną. Ma fanów w Ameryce, Europie, Afryce i Azji. W krajach muzułmańskich ludzie oglądają filmy z jego udziałem wbrew zakazowi mułłów.

Ma w sobie coś z Johna Travolty – świetnie się rusza i tańczy. Ale w Indiach jest kimś więcej niż gwiazdorem. Wszedł w rolę narodowego idola ucieleśniającego marzenia i aspiracje obywateli najliczniejszej demokracji na naszym globie. Zwykle gra bohaterów, którzy ratują świat przed złem. A przy okazji krzewią tolerancję i patriotyzm w wielokulturowym społeczeństwie. Jednak przede wszystkim, gdy wspinał się na szczyt sławy w latach 90., uświadomił Hindusom, że nie muszą wyrzekać się własnej tożsamości, by w pełni korzystać z zachodniego stylu życia. Dzięki temu został twarzą współczesnych Indii.[/ramka]

 

 

 

 

 

 

 

[b][link=http://www.rp.pl/temat/465708_Nazywam_sie_Khan.html]Czytaj więcej w specjalnym dodatku Rzeczpospolitej[/link][/b]

Karan Johar, twórca głośnego obrazu "Czasem słońce, czasem deszcz", którym kino z Bollywood zadebiutowało w Polsce, zrobił radykalną woltę. Zrezygnował z pokazywania rodzinnych konfliktów i religijnych rytuałów, odstawił hinduski sztafaż – lśniące jedwabie, pałacowe wnętrza, girlandy z nagietków i lampki oliwne.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP
Film
To oni ocenią filmy w konkursach Mastercard OFF CAMERA 2025!