[b][link=http://www.rp.pl/temat/465708_Nazywam_sie_Khan.html]Czytaj więcej w specjalnym dodatku Rzeczpospolitej[/link][/b]
Karan Johar, twórca głośnego obrazu "Czasem słońce, czasem deszcz", którym kino z Bollywood zadebiutowało w Polsce, zrobił radykalną woltę. Zrezygnował z pokazywania rodzinnych konfliktów i religijnych rytuałów, odstawił hinduski sztafaż – lśniące jedwabie, pałacowe wnętrza, girlandy z nagietków i lampki oliwne.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,7,465027.html]Zobacz fotosy z filmu[/link][/wyimek]
Wybrał nowoczesność w amerykańskim stylu i dynamiczną fabułę. Ocalił tylko to, co jest sercem bollywoodzkiego kina: uwielbiane gwiazdy (grają Shah Rukh Khan i Kajol), konwencję baśni i opowieść o uczuciu, które zwycięża wszystko. Już pierwsze sceny "Nazywam się Khan" pokazują, że to film inny niż przeboje z Bombaju.
Jesteśmy w Ameryce, kilka lat po ataku na nowojorskie WTC. W kraju wciąż panuje atmosfera strachu i podejrzliwości. Muzułmanie padają ofiarą antyislamskiej paranoi: są przesłuchiwani na lotniskach, na co dzień niechciani i odrzucani. Tytułowy bohater Rizvan Khan nosi nazwisko, które zdradza jego muzułmańskie korzenie. Staje się ono wystarczającym pretekstem, by posądzić go o próbę przeprowadzenia zamachu na prezydenta USA. Zostaje aresztowany w chwili, gdy wykrzykuje: "Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą!". To zdanie jest kwintesencją pokojowego przekazu zawartego w filmie.