Do tego dodać trzeba stylistykę bliską baśni: akcja rozgrywa się ?w wystylizowanej przestrzeni, tylko pozornie przypominającej rzeczywiste miejsca.

W zbliżonych do naturalnych plenerach Anderson tworzy własny świat, a jego bohaterowie ?z kamiennymi twarzami wypowiadają totalne bzdury. To wszystko znajdziemy w „Grand Budapest Hotel", który zapewne zachwyci zwolenników jego poczucia humoru, ale może ?na długo zniechęcić pozostałych.

Akcja rozgrywa się w fikcyjnym wschodnioeuropejskim państwie Zubrowka w latach 30. XX wieku, choć zdarzenia oglądamy jako retrospekcję z perspektywy lat 70. i 80. To historia Monsieur Gustave'a (Ralph Fiennes), szarmanckiego hotelowego konsjerża, który z zaangażowaniem rządzi personelem i uwodzi wiekowe, zamożne kuracjuszki. Jest też początkujący boy, emigrant z Bliskiego Wschodu Zero Mustafa (Tony Revolori/F. Murray Abraham). Zamieszani są oni w kryminalną historię ze zbliżającą się wojną światową w tle.

Fabuła jest tylko pretekstem do popisów ulubionych aktorów Andersona. A znanych nazwisk starczyłoby na co najmniej pięć tytułów. Wystarczy wymienić choćby Billa Murraya, Edwarda Nortona, Adriena Brody'ego, Jeffa Goldbluma, Tildę Swinton, Harveya Keitela, Jude'a Law, Owena Wilsona. Dodatkową przyjemnością jest rozpoznawanie wielu z nich pod maskującą, stylową charakteryzacją.

Marek Sadowski