Richard Attenborough nie żyje

Pięć dni przed 91. urodzinami zmarł w Anglii Richard Attenborough – aktor, reżyser, działacz społeczny, starszy brat podróżnika Davida – pisze Barbara Hollender.

Publikacja: 25.08.2014 17:27

?Richard Attenborough (jako kibic ?na meczu Chelsea ?z Aston Villa, 2008 r.)

?Richard Attenborough (jako kibic ?na meczu Chelsea ?z Aston Villa, 2008 r.)

Foto: AFP

Miałam okazję kilka razy z nim rozmawiać. Był typem cudownego gawędziarza. Wystarczyło rzucić pytanie, by wywołać falę wspomnień. Opowiadał o wydarzeniach, kinie, ludziach, z którymi się zetknął. Zawsze ze swadą i życzliwością.

W swojej twórczości lubił trzymać się faktów. – Pochłaniam reportaże, biografie, dzienniki, wspomnienia – powiedział mi kiedyś. – Fascynują mnie opowieści o jednostkach nieprzeciętnych. Uważam, że dzisiejszy świat potrzebuje bohaterów. Muszą istnieć ludzie prawdziwi, z których ideałami możemy porównać nasze postawy.

Zaczął jako aktor w 1942 roku, ale – jak mówił – po ćwierć wieku uprawiania tego zawodu odczuł potrzebę powiedzenia czegoś od siebie. Po drugiej stronie kamery zadebiutował w 1969 r. filmem „Och! Co za urocza wojenka!", potem była „Młodość Winstona" i głośna epopeja wojenna „O jeden most za daleko". W 1982 r. powstał „Gandhi", który przyniósł mu Oscara za reżyserię i zdobył jeszcze siedem innych statuetek. Później zrealizował filmową wersję musicalu „A Chorus Line", „Krzyk wolności" o Stevenie Biko, bojowniku o równouprawnienie rdzennych mieszkańców RPA, i film o jednej z największych legend kina Charliem Chaplinie, którego zagrał Robert Downey Jr. Stworzył też wzruszającą opowieść „Cienista dolina" o romansie pisarza C. S Lewisa i Amerykanki Joy Gresham oraz „Miłość i wojnę" o wczesnych latach Ernesta Hemingwaya.

Uwielbiał Gandhiego. – Zakochałem się w nim, gdy przeczytałem jego biografię – opowiadał. – Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie taka scena: Afryka Południowa, 19-letni Gandhi idzie chodnikiem, naprzeciwko kroczą dwaj biali mężczyźni. Zajmują całą szerokość trotuaru, Gandhi musi wejść do brudnego rynsztoka, żeby ich przepuścić. Mówi: „Zawsze dziwi mnie, że jednemu człowiekowi może sprawić satysfakcję upokarzanie drugiego człowieka". Boże, takie zdanie w ustach 19-latka!

Gdy zaczął reżyserować, porzucił aktorstwo na 15 lat. Ale potem wracał, m.in. jako Święty Mikołaj w „Cudzie w Nowym Jorku". Ta rola była mu bliska. Kochał dzieci. Pracował na rzecz UNICEF, a w 1987 r. został ambasadorem dobrej woli tej organizacji. Przekazał jej też cały dochód – ponad milion dolarów – z premier „Gandhiego".

W 2004 r. w tsunami zginęły jedna z jego trzech córek i wnuczka. Po tej tragedii nie mógł się podnieść, choć w 2007 r. zrealizował jeszcze film „Znak miłości".

Barbara Hollender

Miałam okazję kilka razy z nim rozmawiać. Był typem cudownego gawędziarza. Wystarczyło rzucić pytanie, by wywołać falę wspomnień. Opowiadał o wydarzeniach, kinie, ludziach, z którymi się zetknął. Zawsze ze swadą i życzliwością.

W swojej twórczości lubił trzymać się faktów. – Pochłaniam reportaże, biografie, dzienniki, wspomnienia – powiedział mi kiedyś. – Fascynują mnie opowieści o jednostkach nieprzeciętnych. Uważam, że dzisiejszy świat potrzebuje bohaterów. Muszą istnieć ludzie prawdziwi, z których ideałami możemy porównać nasze postawy.

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP