Makbet – żołnierz i morderca

Justin Kurzel, reżyser „Makbeta" mówi Barbarze Hollender o swoim spojrzeniu na tragedię Szekspira. Od piątku w kinach.

Publikacja: 25.11.2015 17:14

"Rzeczpospolita": Dlaczego zdecydował się pan zekranizować „Makbeta" po setkach wystawień, po kilku głośnych filmach, m.in. Romana Polańskiego?

Justin Kurzel:
„Makbet" idzie za mną przez całe życie. Kiedy czytałem go w szkole, niewiele z niego zrozumiałem. Potem, mając 18 lat, zacząłem pracować w teatrze i była to jedna z pierwszych sztuk, do których projektowałem scenografię. A wreszcie wniosła mi ten dramat Szekspira w posagu żona. Essie jest aktorką. Niedługo po naszym ślubie dostała propozycję zagrania Lady Makbet. Później oczywiście widziałem różnych „Makbetów". A gdy sam dostałem propozycję zekranizowania tej tragedii, podjąłem to wyzwanie, bo nie ma dzisiaj ważniejszego tematu niż przemoc.

W swoim pierwszym filmie „Snowtown" też opowiadał pan o przemocy, tyle że nie chodziło o wielkie ambicje, lecz o gwałt, jakiego dopuszcza się zwyczajny człowiek.

To była historia 17-letniego zabójcy. Zastanawiałem się, w jakim momencie rodzi się w nas zło. Dlaczego tak łatwo mu ulegamy? Dzisiejszy świat nie zapewnia nam poczucia bezpieczeństwa, przeżywamy lęki, nasza hierarchia wartości nierzadko się chwieje. Dlatego stajemy się bardziej podatni na zło, na przekraczanie granic, na uciekanie od rzeczywistości w szaleństwo. Pomyślałem, że takie mechanizmy działały zawsze. Granice zła może przekroczyć tak samo 17-latek z przedmieścia dzisiejszej Adelajdy jak wódz dowodzący oddziałami króla Duncana w średniowiecznej Szkocji.

Porównywanie wielkiego szekspirowskiego dramatu o żądzy władzy z opowieścią o młodym Australijczyku wciągniętym przez przyjaciela matki w zbrodniczy proceder wydaje się naciągane.

Dla mnie nie. Natura ludzka się nie zmienia. Gdy spojrzymy z perspektywy jednostki, przekraczanie granic jest zawsze tak samo niebezpieczne. Jeśli zachowało się w sobie choćby resztkę człowieczeństwa, to niezależnie od motywów trzeba za nie zapłacić wysoką cenę.

W „Makbecie" wyrzuty sumienia prowadzące do obłędu to cena za zdobycie władzy. Tymczasem w pana filmie dramat władzy niemal zniknął.

Spojrzałem na Makbeta jak na żołnierza. Walcząc u boku króla Duncana, musiał na co dzień widzieć śmierć. Tak jak widzą ją chłopaki walczący w Iraku i wracający do domu ze stresem pourazowym. Chciałem więc pokazać człowieka zagubionego. Zbrodnia, której dokonuje, paradoksalnie uwalnia go od traumy. Znieczula chorą pamięć. Makbet przestaje się dręczyć, bo przekracza kolejną granicę: już nie jest żołnierzem, lecz mordercą. Zło przestało być marą, stało się wyborem, normą. Ani dla niego, ani dla Lady Makbet nie ma już z tej drogi odwrotu. Dla mnie to może kontrowersyjna, ale bardzo współczesna interpretacja Szekspira.

Jednak pod względem inscenizacyjnym zekranizował pan „Makbeta" bardzo tradycyjnie, nawet zdjęcia robił pan w autentycznych szkockich plenerach.

Nie wyobrażałem sobie, żebym mógł zrobić ten film w innym miejscu. Kręciliśmy zimą, były minusowe temperatury, aktorzy marzli. Ale przecież w takich warunkach żyli bohaterowie Szekspira. A kino lubi autentyzm. Chciałem więc, żeby widzowie mieli przed oczami realny świat – surowy i brutalny. Podobnie podszedłem do problemu wiedźm. One nie są dla mnie postaciami metafizycznymi. Spojrzałem na nie jak na podróżniczki. Choć kino pozwoliło mi też zaryzykować i stworzyć inną interpretację. Sugestię, że może są wytworem chorej, obolałej wyobraźni Makbeta. Dlatego pojawiają się również w czasie bitwy.

W swoim pierwszym filmie miał pan przed kamerą amatora, tu spotkał się pan z wielkimi gwiazdami.

Michael Fassbender po obejrzeniu „Snowtown" powiedział mi, że kiedyś musimy zrobić coś razem. Tym bardziej ucieszyłem się, gdy proponując mi nakręcenie „Makbeta", producent powiedział, że właśnie Fassbender jest zainteresowany zagraniem tytułowej roli. Marion Cotillard dołączyła do nas później. Okazała się rewelacyjna, bo jest aktorką łączącą w sobie kruchość i siłę, a jednocześnie wlewającą w swoje bohaterki własną wrażliwość.

"Rzeczpospolita": Dlaczego zdecydował się pan zekranizować „Makbeta" po setkach wystawień, po kilku głośnych filmach, m.in. Romana Polańskiego?

Justin Kurzel:
„Makbet" idzie za mną przez całe życie. Kiedy czytałem go w szkole, niewiele z niego zrozumiałem. Potem, mając 18 lat, zacząłem pracować w teatrze i była to jedna z pierwszych sztuk, do których projektowałem scenografię. A wreszcie wniosła mi ten dramat Szekspira w posagu żona. Essie jest aktorką. Niedługo po naszym ślubie dostała propozycję zagrania Lady Makbet. Później oczywiście widziałem różnych „Makbetów". A gdy sam dostałem propozycję zekranizowania tej tragedii, podjąłem to wyzwanie, bo nie ma dzisiaj ważniejszego tematu niż przemoc.

Pozostało 82% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów