Muzealne dzieła po okazyjnej cenie

Chcemy czy nie chcemy, to zawsze splendor dzieła sztuki spływa na jego właściciela - mówi Andrzej Sobol, kolekcjoner grafiki artystycznej

Publikacja: 22.04.2010 02:00

Muzealne dzieła po okazyjnej cenie

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Miliszkiewicz JM Janusz Miliszkiewicz

[b]Rz: Jest pan menedżerem w wielkiej firmie komputerowej. Ściany służbowego gabinetu zdobi kilkadziesiąt polskich grafik z pana prywatnej kolekcji, głównie międzywojennych. Jak pana goście reagują na sztukę?[/b]

[b]Andrzej Sobol:[/b] Zagraniczni goście zatrzymują się przed konkretnymi pracami i zadają pytania. Wtedy spotkanie służbowe rozpoczyna się od krótkiego oprowadzenia i objaśnienia. Szczególnie Niemcy zwykle mają dużą wiedzę o sztuce. Natomiast krajowi goście, pomimo wyraźnego zainteresowania, mają niechęć do zadawania pytań, która wynika pewnie z obawy przed wykazaniem się ewentualną niewiedzą. Mam też wrażenie, że moi współpracownicy lubią przebywać w tym otoczeniu!

[b]Taki wystrój gabinetu ma znaczenie dla biznesu?[/b]

Tak. To zbliża ludzi. Przede wszystkim buduje wyobrażenie na temat firmy, na temat jej pracowników. Z naturalnych powodów zaczynamy myśleć o nich inaczej. Chcemy czy nie chcemy, to zawsze splendor dzieła sztuki spływa na kolekcjonera. Liczę się z tym, że taki wystrój służbowego gabinetu może być traktowany jako element budowania wizerunku. Dla mnie jest to jednak po prostu kolekcjonerska pasja, na prezentację której brak mi już miejsca w domu.

[b]Muzeum Narodowe w Krakowie w 1999 roku prezentowało kolekcję sztuki niemieckiego przemysłowca Reinholda Wurtha. Gdyby nie kolekcjonerska pasja, Wurth byłby jednym z wielu tysięcy anonimowych przemysłowców. Jego firma wyszła z anonimowości dzięki sztuce.[/b]

Do dziś w świecie trwa pamięć np. o rosyjskich przemysłowcach z przełomu XIX i XX wieku, którzy jak np. Szczukin stworzyli wielkie kolekcje sztuki, m.in. Picassa czy Cezanne’a. Polscy przemysłowcy też byli kolekcjonerami i mecenasami sztuki. W Gabinecie Rycin BUW przechowywane są grafiki z prywatnej kolekcji Henryka Grohmana. Ofiarował on bibliotece prace, np. Maneta, Toulouse-Lautreca, Pisarra, Edgara Degasa, Muncha.

Jest tam także kilkaset polskich grafik z tej kolekcji kupionych przez Grohmana bezpośrednio od artystów.

W 1911 roku Grohman zorganizował pierwszy w Polsce konkurs na grafikę artystyczną. Główną nagrodę zdobył mój ulubiony grafik Władysław Skoczylas za akwafortę „Głowa górala”.

Właśnie w Gabinecie Rycin BUW kilkanaście lat temu narodziło się moje zamiłowanie do grafiki. Odwiedzałem tam zaprzyjaźnionego historyka sztuki Jerzego Wojciechowskiego i przy okazji poznawałem najpiękniejsze dzieła.

[b]Która grafika była pierwsza w kolekcji?[/b]

Ten drzeworyt Tadeusza Kulisiewicza „Kobieta z różańcem” z teki „Szlembark” z 1931 roku.

[b]Ile pan wtedy zapłacił?[/b]

Nie pamiętam, ale chyba mniej niż 1000 złotych.

To niedużo jak za jedną z najsłynniejszych polskich grafik, znaną z muzealnych wystaw, z albumów. Ma pan tu w gabinecie kilkanaście najświetniejszych nazwisk w dziejach polskiej sztuki, prace np. Władysława Skoczylasa, Józefa Pankiewicza, Stefana Mrożewskiego, Edmunda Bartłomiejczyka.

[wyimek]1 tys. zł kosztuje znana z albumów grafika słynnego międzywojennego artysty Wacława Borowskiego[/wyimek]

Ze zbioru znajdującego się w tym gabinecie szczególnie jednak lubię cykl drzeworytów Władysława Lama z Don Kichotem. Komplet, sześć grafik z tego cyklu przed laty kupiłem na aukcji za ok. 2,5 tys. zł. Na najbliższej aukcji krakowskiego antykwariatu Nautilus, który specjalizuje się w handlu grafiką, jest też ten cykl, ale każdą z grafik można kupić osobno – cena wywoławcza 600 zł za sztukę. Najdroższe prace najbardziej cenionych grafików kupowałem po 1,5 – 3,5 tys., ale w tej górnej granicy nabyłem dosłownie kilka rycin.

[b]Wymienił pan redaktor znanych i cenionych artystów reprezentowanych w moim zbiorze. Ale na równych prawach eksponuję tu grafiki artystów anonimowych z dzisiejszej perspektywy. Interesuje mnie sztuka, a nie nazwisko autora. [/b]

Nie kolekcjonuję z myślą o inwestycji. Nie ma to dla mnie wręcz żadnego znaczenia. Rycina musi mi się przede wszystkim podobać. Mam poza tym wrażenie, że ceny na grafiki z tego okresu nie zmieniły się istotnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Poza tym, jak już wspomniałem, kwoty, które płacimy za ryciny polskich artystów przedwojennych, są stosunkowo niewielkie. Trudno więc było to wszystko traktować jako działalność o charakterze ekonomicznym.

[b]Krótko mówiąc, to pasja szlachetna i na każdą kieszeń.[/b]

Właśnie ta dostępność jest szczególnie warta podkreślenia. Ostatnio, w ofercie antykwarycznej widziałem piękną dekoracyjną litografię Wacława Borowskiego za cenę wywoławczą 1 tys. zł. Pominę wartość estetyczną tej pracy, jej rzadkość i fakt, że jest sygnowana. Ale autor to sławny artysta, jeden z założycieli ugrupowania artystycznego Rytm, ta praca znana jest z albumów!

Całkiem tanie są drzeworyty odbite z oryginalnego klocka, lecz niesygnowane, kosztują nadal ok. 300 – 500 zł. 400 zł zapłaciłem np. za niesygnowanego „Świętego Sebastiana” Skoczylasa, rycinę wyjątkowej urody. Zdarzają się oczywiście aukcje, gdzie np. niesygnowane odbitki tego grafika sprzedaje się drogo, bo po 1,2 – 1,5 tys. zł, ale są to sytuacje wyjątkowe. Poza tym w dalszym ciągu jest to naprawdę niedużo jak za dzieło artysty popularnego i bardzo lubianego.

Reguła ta dotyczy oczywiście największych artystów. Stosunkowo tanio można nabyć na światowych aukcjach ryciny Dürera odbite z oryginalnych klocków w XVII lub XVIII w.

Faktem jest, że jeśli odbitka sygnowana jest przez autora, to ma ona dodatkowo jakąś magiczną siłę! Łatwiej sobie wtedy wyobrazić artystę pracującego nad tym konkretnie dziełem. W sposób nie do końca racjonalny czujemy z nim bezpośredni kontakt.

[b]Jak ocenia pan krajowy rynek grafiki?[/b]

Nie zauważam wyjątkowego popytu. Od lat ceny są ustabilizowane i raczej do przewidzenia. Trzeba wprost powiedzieć, że choć zapasy międzywojennej grafiki są już na wyczerpaniu, to ceny nadal są okazyjne.

Jest pewnie kilkunastu kolekcjonerów takich jak ja, którzy na co dzień interesują się grafiką. Może jest niedoceniana dlatego, bo jest techniką powielaną? Dla przeciętnego odbiorcy sztuki dzieło sztuki całkiem niesłusznie kojarzy się z niepowtarzalnością, jedynością. Najpierw trzeba więc zrozumieć istotę ryciny.

[b]W domu eksponuje pan kolekcję, czy przechowuje grafiki w tekach?[/b]

Muszę mieć z nimi stały kontakt! Większość grafik wisi na ścianach. Szczęśliwie pokoje w domu i biuro są tak usytuowane względem słońca, że nie szkodzi ono grafikom. Oczywiście papier ma się dużo lepiej, jeżeli jest schowany w tece. Nie wyobrażam sobie jednak, żebym mógł schować kolekcję. Uważam, że sztuka bez odbiorcy jest martwa! Tu w gabinecie od lat pewnie po kilkadziesiąt razy dziennie przechodzę obok tej akwaforty Józefa Pankiewicza. Niby dobrze znam tę pracę, ale jednak odruchowo zatrzymuję się przed nią i ciągle znajduje na niej coś nowego.

Kupuję grafiki, które mi się podobają. Lubię sztukę przedstawiającą, szczególnie jeśli chodzi o ryciny. Generalnie cenię drzeworyt jako formę wyrazu artystycznego. Patrząc na pracę Kulisiewicza, ma się wrażenie kontaktu z płaskorzeźbą czy po prostu z klockiem, z którego została odbita.

W polskim drzeworycie międzywojennym jest jednocześnie mnóstwo dekoracyjności – często o ludowym charakterze – oraz jakiegoś szczególnego dramatyzmu.

Bardzo lubię prace np. Marii Hiszpańskiej-Neumann, Bogny Krasnodębskiej-Gardowskiej, Jana Wojnarskiego. Również cykl „Madonny w lelujach” Skoczylasa. Nie mam właściwie prac zagranicznych artystów, choć pewnie chciałbym mieć coś z niemieckiego ekspresjonizmu.

[b][link=http://www.rp.pl/temat/181797.html]Czytaj więcej o kolekcjonowaniu sztuki[/link][/b]

[b]Rz: Jest pan menedżerem w wielkiej firmie komputerowej. Ściany służbowego gabinetu zdobi kilkadziesiąt polskich grafik z pana prywatnej kolekcji, głównie międzywojennych. Jak pana goście reagują na sztukę?[/b]

[b]Andrzej Sobol:[/b] Zagraniczni goście zatrzymują się przed konkretnymi pracami i zadają pytania. Wtedy spotkanie służbowe rozpoczyna się od krótkiego oprowadzenia i objaśnienia. Szczególnie Niemcy zwykle mają dużą wiedzę o sztuce. Natomiast krajowi goście, pomimo wyraźnego zainteresowania, mają niechęć do zadawania pytań, która wynika pewnie z obawy przed wykazaniem się ewentualną niewiedzą. Mam też wrażenie, że moi współpracownicy lubią przebywać w tym otoczeniu!

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień
Ekonomia
Złoty wiek dla ambitnych kobiet
Ekonomia
Rekordowy Kongres na przełomowe czasy
Ekonomia
Targi w Kielcach pokazały potęgę sektora rolnego