„Pracodawcy gotowi poprzeć Polski Ład" – to tytuł wywiadu, jaki w ubiegłym tygodniu wywołał spore poruszenie wśród przedsiębiorców. Uruchomił u nich czerwony alarm. Od miesięcy bowiem ostrzegają, wbrew jego autorom, że Polski Ład to nic innego jak podwyżki podatków. I nie są w tych opiniach odosobnieni!
Potwierdzają to najnowsze badania United Surveys. Prawie 55 proc. respondentów boi się, że rozwiązania podatkowe zawarte w Polskim Ładzie są dla nich niekorzystne. Największy opór Polski Ład wywołuje wśród najmłodszych (18–29 lat – 89 proc. ocen negatywnych) i osób w średnim wieku (40–49 lat – 84 proc. ocen negatywnych). Ponad 70 proc. przeciwników ma on wśród mieszkańców dużych miast, osób z wyższym wykształceniem i prowadzących własną działalność gospodarczą.
Twierdzenie, że pracodawcy są gotowi poprzeć Polski Ład, nasuwa na myśl historię o koniu trojańskim w naszych szeregach. No bo jak? Z jednej strony alarmujemy, że polscy przedsiębiorcy na Polskim Ładzie stracą i będą przenosić biznes za granicę albo go zamykać. Z drugiej zaś ktoś „od nas" sufluje władzy, że składki zdrowotne płacone przez osoby prowadzące działalność gospodarczą są obecnie „dość niskie", i dlatego zgadza się, „żeby je trochę podnieść".
Polscy przedsiębiorcy wychodzą właśnie z jednego z największych kryzysów ostatniej dekady. Lockdown i obostrzenia zrujnowały firmy, wymusiły kosztowne inwestycje. A rzekomy przedstawiciel polskich przedsiębiorców nagle chce iść na układ z władzą, której projekt kilka dni wcześniej nazwał „największą podwyżką podatków w historii". Polski Ład jest bowiem oparty na koncepcji wyrównywania dochodów. Ma charakter jedynie redystrybucyjny. Jest koncepcją „janosikową", przesuwającą dochody od lepiej do gorzej zarabiających. Albo niepracujących wcale! A jak uczył Aleksander Fredro: „Socjalizm każdemu równo nosa utrze. Bogatych zdusi jutro, a biednych pojutrze...".
Wiceminister finansów zdradził niedawno, że „klasą wyższą" dla władzy jest w Polsce zarabiający powyżej 10 tys. zł. Natomiast „klasa średnia" zaczyna się od 4 tys. zł. Brutto! To 2,9 tys. zł na rękę! W czasach galopującej inflacji, gdy ceny rosną w przerażającym tempie, brzmi to jak ponury żart. Pamiętajmy bowiem, że inflacja to także podatek, i to taki, który nakłada się bez ustawy. Udowodnił to przecież Milton Friedman.