[b]Rz: Wspomina pani często dzieciństwo na Stawisku?[/b]
[b]Maria Iwaszkiewicz:[/b] Moi rodzice wprowadzili się na Stawisko w 1928 roku do nowego domu, który zbudował dziadek Lilpop. Miałam cztery lata i mieszkałam tam tylko do 20. roku życia, bo młodo wyszłam za mąż. W to wchodziła okupacja, którą, przyznam, pamiętam najlepiej. Pamięć jest nierównomierna. Czasem zostawia coś całkiem nieważnego, a ważne się zapomina. Stawisko było jak wyspa na tym morzu wojny. Przechowywało ludzi. Ciągle tu ktoś przyjeżdżał, mieszkał. Było życie kulturalne, muzyka, odczyty. Ale takie rzeczy praktykowało wiele domów, nie tylko my.
[b]Pamięta pani wszystkich mieszkańców Stawiska?[/b]
To był dom licznej rodziny. Oprócz rodziców i nas z siostrą mieszkał tu – jeszcze przez dwa lata, aż do śmierci – dziadek i dwie babcie: siostra dziadka Pilawitzowa i przyszywana babcia Miaskowska, która żyła i umarła na Stawisku. Służba była wtedy czymś normalnym. Pokojówka, kucharka, tzw. człowiek, który palił w piecach. Babcia miała dochodzącą służącą. I ta struktura dochowała się aż do końca okupacji. Potem została już tylko kucharka Pawłowa, która była u nas przez 30 lat. Z jej wnuczką Zosią przyjaźniłyśmy się z moją siostrą Teresą. Dziadek, który był myśliwym, miał własnego służącego. Pozwalał nam oglądać albumy ze zwierzętami. Współpracował z pismem „Łowiec polski”, które było powszechnie czytane w ziemiańskich domach. Wspomina o tym Miłosz. Ja z tego pisma nauczyłam się odróżniać tropy zwierząt. Wtedy jeszcze w Podkowie było dużo lasu, w nim zwierzyna. Piękny Las Młochowski uchował się do dziś, na szczęście nierozparcelowany.
A na Stawisku mieszkają dwie sarny.