„Koronawirus jest w odwrocie i nie trzeba się bać" – mówił kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki podczas spotkań z wyborcami w Tomaszowie Lubelskim i Kraśniku. Przy okazji zachęcał do udziału w wyborach. W podobnym tonie wypowiada się także minister Łukasz Szumowski. Zdaniem szefa resortu zdrowia „pójście na wybory jest bezpieczniejsze, niż na zakupy". A „starsze i schorowane osoby będą bezpieczniejsze w lokalach wyborczych niż na zakupach...".
Te deklaracje i uspokajający ton przedstawicieli rządu pozwalają Polakom uwierzyć, że wszystko wróciło do normy. A wirus, który zmusił ich do pozostania w domu przez kilka tygodni, zamknięcia szkół, rezygnacji ze spacerów, rozrywek i sportu i doprowadził do kryzysu gospodarczego oraz wzrostu bezrobocia, jak się wydaje – nie był zbyt groźny.
Tyle że dane tego nie potwierdzają. Codziennie w komunikatach Ministerstwo Zdrowia informuje o 300–500 nowych zakażonych. Podobnie było np. w kwietniu, więc wielkiej zmiany liczby zachorowań nie ma. W poniedziałek zakażeń było 205. W dodatku testów w ciągu ostatniej doby, podobnie jak w każdą niedzielę, wykonano mniej, bo tylko 16,2 tys. W dni powszednie jest to ok. 20 tys.
Codziennie też pojawiają się informacje o kolejnych zgonach w wyniku powikłań po Covid-19. W poniedziałek poinformowano o śmierci czterech osób. Od 4 marca (wówczas zdiagnozowano w Polsce pierwszy przypadek) do tej pory zachorowało 36 155 osób, a zmarło 1521.
Niepokojące informacje docierają też z zagranicy. Choć najwięcej chorujących jest obecnie poza Europą – w Stanach Zjednoczonych, Brazylii i Indiach, to nasz kontynent nie jest wolny od zarazy. I wirus z pewnością nie odpuszcza, a problemem stają się Bałkany, na które tak ochoczo co roku wybierają się Polacy.