Niemal dokładnie dwanaście miesięcy temu włoscy lekarze toczyli batalię o życie Roberta Kubicy. Gdy nieprzytomny, niemal wykrwawiony kierowca trafił na stół operacyjny w szpitalu Santa Corona, początkowo nikt nie myślał o ratowaniu poharatanej ręki. Chodziło przede wszystkim o utrzymanie organizmu przy życiu. Ta batalia została wygrana, ale osobista walka Kubicy z naturą, w której stawką jest powrót do Formuły 1, nadal trwa.
Szpitalny moloch w Pietra Ligure na długie tygodnie stał się nowym domem dla kierowcy. Człowiek, który od najmłodszych lat przywykł do życia na wysokich obrotach, leżał przykuty do łóżka. Zamiast co dwa tygodnie wciskać się do ciasnego kokpitu wyścigowej maszyny, mozolnie pracował nad zmuszeniem dłoni czy palców do posłuszeństwa. Poddawano go kolejnym operacjom i choć momentami wydawało się, że wszystko nabierze błyskawicznego przyspieszenia, niczym bolid Formuły 1 ruszający spod świateł startowych, meta wciąż pozostawała poza zasięgiem wzroku.
Świat wyścigów żył tymczasem swoim życiem, ale nie zapomniał o ciężko kontuzjowanym kierowcy. Rzecz to przedziwna i świadcząca o pozycji Kubicy w tym konkurencyjnym i bezlitosnym środowisku. Żadna wizyta na torze wyścigowym nie mogła się obyć bez pytań ze strony dziennikarzy czy nawet niedawnych rywali z toru o jego stan i prognozy dotyczące powrotu.
Trudno zaspokoić tę ciekawość, bo polski kierowca, co zresztą dla niego charakterystyczne, otoczył się szczelnym kokonem prywatności. Choć to frustrujące, przede wszystkim dla żądnych informacji kibiców, można zrozumieć takie postępowanie. Kubica zawsze starannie chronił swoje życie prywatne i w tych najtrudniejszych chwilach swojego życia po prostu chce w samotności stawić czoło ogromnemu wyzwaniu, jakim jest powrót do pełnej sprawności. Niecierpliwym muszą wystarczyć słowa jego menedżera, który powtarza, że Polak pojawi się publicznie dopiero w kombinezonie wyścigowym i z kaskiem pod pachą, gotowy do jazdy.
Były w ciągu tych dwunastu miesięcy momenty, w których wydawało się, że ten upragniony cel bardzo się zbliża. Pojawiały się optymistyczne wiadomości dotyczące postępów w rehabilitacji, ale – co podkreślał już kilka dni po wypadku Kubicy jego rywal z toru Mark Webber – zawsze trzeba liczyć się z przestojami i trudnościami. Australijczyk niejednokrotnie łamał sobie kości i dobrze wie, że czasem na dwa kroki do przodu przypada jeden w tył. Jak zresztą sam określił, jego kontuzje były niczym wobec obrażeń, których doznał Polak.