– Czy są wśród was zdrajcy spiskujący z imperialistyczną Ameryką!? – krzyczał Maduro do wenezuelskich żołnierzy.
– Nie, nasz wodzu! – odpowiedzieli chórem.
Maduro demonstracyjnie pojechał do położonego na zachód od stolicy kraju Caracas Fort Paramacay. To tam właśnie 21 stycznia doszło do buntu niewielkiego oddziału żołnierzy przeciw obecnemu przywódcy kraju, stłumionego w ciągu kilku godzin. Od niego jednak zaczęła się seria ogromnych wystąpień opozycyjnych trwających do dziś. Przyczyną zarówno buntu, jak i demonstracji było zaprzysiężenie Maduro na kolejną kadencję prezydencką. Znaczna część krajów świata (i większość sąsiadów Wenezueli) nie uznała jego kolejnej prezydentury.
Lider Wenezueli pojechał obecnie do Fortu, by pokazać wszystkim, że armia jest po jego stronie. – Jesteśmy gotowi bronić naszego kraju. Nikt nie szanuje słabych, tchórzy, zdrajców. Świat podziwia odważnych i silnych! – wołał na spotkaniu z żołnierzami, którzy właśnie zakończyli ćwiczenia. Później Maduro wsiadł na pływający transporter opancerzony i pozwolił się przewieźć nim po rzece.
– Dopóki dowództwo armii będzie popierało Maduro, pozostanie on u władzy – uważa rosyjska ekspertka Tatiana Rusakowa. Tuż po nieudanym puczu w Fort Paramacay generałowie publicznie potwierdzali swoją lojalność wobec prezydenta, zaczynając od dowódców poszczególnych okręgów wojskowych, a kończąc na ścisłym szefostwie armii.