Pan Hideo Agawa, prezes firmy energetycznej JPDO przedstawił w tym tygodniu taką ideę: Rosjanie położą wspólnie z Japończykami gazociąg po dnie Morza Ochockiego z wyspy Sachalin na Hokkaido. Rura będzie mieć do 1500 km i kosztować do 700 mld jenów (9,1 mld dol..). Rocznie popłynie nią do 20 mld m3 rosyjskiego gazu.
Japonia proponuje korzystne kredyty na gazociąg; dopuści też Gazprom na swój rynek, do udziału w zyskach, że sprzedaży klientom końcowym.
Wystarczy położyć półtora tysiąca kilometrów rur w rejonie aktywnym sejsmicznie, by osiągnąć sukces. Ale Gazprom odmawia. Prezes Miller mówi o niecelowości przedsięwzięcia, bo chce sprzedawać Japonii więcej LNG z zakładu na Sachalinie. Do tego boi się kosztów, które mogą wzrosnąć, bo teren po którym poszłaby rura jest narażony na trzęsienia. Nie ważne, że prezes Agawa zapewnia, iż ma technologie, która wstrząsy wytrzymują i dotąd żaden gazociąg nie uległ uszkodzeniu przez tyle lat. Nie, bo nie.
Ta sytuacja pokazuje, że w obranej taktyce działania Gazprom kieruje się wyłącznie czubkiem własnego nosa. Uparł się budować gazociąg do Korei Południowej przez Północną, pomimo ewidentnych zagrożeń gorszych niż trzęsienie ziemi. W Europie gazociągów nabudował dostatek, gazu sprzedaje coraz mniej, ale w grudniu rusza z kolejnym - największym (Gazociąg Południowy na Bałkany i do Włoch).
Bo Europa czy Półwysep Koreański to łakomy kąsek dla Kremla, który chce tu dzielić i rządzić, jeżeli już nie politycznie, to chociaż pociągając za sznurki surowcowe. W Japonii nie ma na to szans, więc po co się wysilać.