Wszyscy mają chodzić w maseczkach
Pozostaje jednak pytanie o egzekucję kar. Jak dotąd służby sanitarne średnio sobie z tym radzą.
„O dodatnim wyniku testu u jednej osoby wiemy od wtorku, ale sanepid zamknął przedszkole dopiero w czwartek. W środę dyrektorka 34 razy dzwoniła na telefon interwencyjny przeznaczony dla oświaty, ale było zajęte. Dostaliśmy tylko ozonator do sali" – napisała w mediach społecznościowych wychowawczyni z państwowej placówki w Warszawie.
Podobnych historii są tysiące. W ciągu ostatnich kilku dni dotarliśmy do kilkunastu osób, które po kontakcie z osobą z pozytywnym wynikiem testu albo nie mogły dodzwonić się do sanepidu, albo na próżno czekały na kontakt z jego strony. Część z nich doczekała się wysłania na test, inne po dziesięciu dniach samoizolacji uznały, że już nie zakażają. Wszyscy jednak narzekają, że izolacja zakażonych to fikcja.
– Gdy okazało się, że mamy koronawirusa, zgodnie z wytycznymi wysłaliśmy do sanepidu listę osób, z którymi mieliśmy kontakt. Inspektorzy zadzwonili tylko do dwóch pierwszych osób z listy – moich teściów – mówi warszawski lekarz z dużego szpitala.
– Miałem poczucie, że narzucam się systemowi z testami i potrzebą izolacji – opowiada Jakub Górnicki, dziennikarz międzynarodowego serwisu Outriders, który po powrocie z Mińska z objawami koronawirusa sam zgłosił się do szpitala zakaźnego i zdecydował, że bezpieczniej będzie nie wracać do domu i nie zakażać żony i dwójki dzieci. W szpitalu dostał kartkę, że w ciągu 72 godzin szpital się z nim skontaktuje i karetką dowiezie na badania. Tak się nie stało.