Leszek Balcerowicz: Lekarstwo może być gorsze od choroby

Właściwa jest selektywna pomoc firmom i ludziom, którzy najbardziej ucierpieli – mówi Leszek Balcerowicz, b. wicepremier.

Publikacja: 16.03.2020 20:00

Leszek Balcerowicz: Lekarstwo może być gorsze od choroby

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Fed obniżył w niedzielę główną stopę procentową o 1 pkt proc. i przeznaczył 700 mld dol. na skup obligacji. Jest aż tak źle?

Obecne działania Fedu spotkały się z dużą krytyką ze strony ekonomistów. Przy niesłychanie niskich stopach procentowych i ogromnych wcześniejszych interwencjach Fed nie ma dalszej amunicji. Może sytuację bardziej pogorszyć niż poprawić. Właściwe środki to selektywna pomoc firmom i ludziom, którzy najbardziej cierpią z powodu samego wirusa oraz reakcji rządu na wirusa.

Nie mam wątpliwości, że bezrozumne lub cyniczne naśladowanie wątpliwych interwencji zachodnich banków centralnych w Polsce byłoby lekarstwem gorszym od choroby. Są zasadnicze różnice. Na Zachodzie mamy bardzo niską inflację, a nasza przyspiesza, niebawem może sięgnąć 5 proc. W efekcie realne stopy procentowe w Polsce są rażąco ujemne, być może jedne z najniższych w świecie. Ponadto Fed nie musi się obawiać, że kiedy zredukuje stopy, to dolar się osłabi, bo pewnie skrycie do tego dąży. My mamy zupełnie inną sytuację. Jeżeli wskutek ewentualnego nieprzemyślanego naśladownictwa wątpliwych ruchów banków centralnych w Polsce złoty by się osłabił, to mogłoby podsycić inflację, która już jest za wysoka. Ta wysoka inflacja zaczęła się znacznie wcześniej, podobnie jak spowolnienie gospodarcze, wskutek tego, że bonanza na zewnątrz się skończyła, a szkody wynikłe z wcześniejszej polityki PiS dochodzą do głosu. Przestrzegam pana Glapińskiego i RPP przed tego rodzaju ruchem.

Wypowiedzi obecnego prezesa NBP sugerują, że można stopy obniżyć.

W polityce gospodarczej, podobnie jak w medycynie, trzeba dobierać środki do choroby. A to jest środek gorszy od choroby. Właściwe środki to selektywna pomoc. Związek Banków Polskich takie już zaproponował. Propagandowo poszło to na rachunek prezydenta Dudy i pana Glapińskiego.

Obecne wydarzenia nie przypominają panu 2008 r.?

Niebezpieczeństwo w porównaniu z kryzysem z 2008 r. jest na razie mniejsze. Tam mieliśmy do czynienia z załamaniem najbardziej newralgicznej części współczesnej gospodarki rynkowej, czyli sektorem finansowym. Załamanie wynikło z błędnej wcześniejszej polityki państwa i miało głębokie skutki. Tym razem, przy dominujących przewidywaniach, epidemia powinna prędzej czy później wygasnąć. Ona uderza w inne sektory, np. w turystykę i transport oraz te bardziej związane z usługami. Na te sektory i firmy, które najbardziej ucierpiały, należy położyć nacisk poprzez selektywne działania. Mam nadzieję, że obecny rząd nie ogłosi ex cathedra swoich propozycji, tylko będzie je porządnie konsultować z ekspertami ze środowisk gospodarczych. Najlepiej żeby powstała robocza grupa, do której organizacje przedsiębiorców delegowałyby swoich najlepszych specjalistów.

To nie tylko cios w turystykę czy transport. Doszło do przerwania łańcuchów dostaw dla przemysłu.

Przez jakiś czas te zaburzenia będą obniżały produkcję określonych dóbr trwałego użytku i produkcja odbije. Pewnie korporacje międzynarodowe wyciągną wnioski, nie rezygnując z łańcuchów dostaw (to byłaby ruina dla gospodarki), ale je dywersyfikując. Tak się stało po katastrofie w Fukushimie. Przedtem Japonia miała dominującą pozycję w produkcji półprzewodników i chipów do różnych urządzeń. Potem część korporacji przeniosła to na Tajwan. Rynki reagują.

Nie boi się pan, że podniosą głowy antyglobaliści?

Oni nie potrzebują katastrofy, żeby głosić obłędne tezy, bo nigdy nie mówią, co proponują. Gdyby wziąć poważnie niepoważne propozycje, to mielibyśmy izolację poszczególnych krajów. To szczególnie uderzyłoby w mniejsze kraje jak Polska. W okresie międzywojennym z przyczyn politycznych nastąpiło głębokie cofnięcie się wcześniejszych kontaktów międzynarodowych, co przyczyniło się do zapaści gospodarczej, która szczególnie dotkliwie wystąpiła w krajach biedniejszych.

Czyli nie spodziewa się pan zatrzymania globalizacji?

Spodziewam się dywersyfikacji, ale nie cofania się do katastrofy lat międzywojennych. Będą oczywiście rozmaite głosy kompletnie oderwane od jakichkolwiek analiz. To produkty, czasem inteligentnych ludzi, otumanionych przez obłędną ideologię antykapitalistyczną.

Świat wyciągnął wnioski z poprzedniego kryzysu i jest lepiej przygotowany na szoki?

Kryzysy są różne. Poprzedni uderzył w sektor finansowy. Wielu sądzi, że skoro kryzys wystąpił w bankach, to banki są winne. To tak jak powiedzieć, że skoro katar wystąpi w nosie, to nos jest winny. Trzeba sięgać głębiej. Jest wiele analiz, które pokazują, jakie rodzaje polityki państwa, np. zbyt niskie stopy procentowe przed wybuchem kryzysu albo podatkowe uprzywilejowanie kredytów zamiast kapitału właścicielskiego, były szkodliwe. Obawiam się, że nie wyciągnięto wniosków, bo główna reakcja banków centralnych Zachodu, to było bezprecedensowe obniżenie stóp procentowych oraz masowe drukowanie pieniędzy, żeby dokonywać zakupów na rynkach finansowych. W ich efekcie ceny aktywów finansowych są niebotycznie wysokie, mają z czego spadać. Gdyby ta niekonwencjonalna polityka trwała przez rok, dwa, można by powiedzieć, że była to gwałtowna reakcja na nietypową sytuację, ale trwa dziesiąty rok. Nawet przed wybuchem epidemii wielu ekonomistów zastanawiało się, co dalej.

Spodziewa się pan, że tym razem banki centralne będą zasypywały świat pieniędzmi?

Gdyby NBP to zrobił, przyniósłby Polsce – ze względu na różnice w poziomie inflacji i wiarygodności naszego kraju – jeszcze większe szkody. Jeżeli dojdzie do takiej polityki na Zachodzie, byłoby to uleganie doktrynie „pokazujemy, że coś robimy", bez analizy, czy da to pozytywny skutek. Trump mocno naciska na Fed, żeby obniżał stopy procentowe nie uzasadniając, czemu miałoby to służyć.

Co pan obstawiał przed koronawirusem, że może być kolejnym wstrząsem dla globalnej gospodarki?

Było wiele analiz mówiących, że jednym z największych zagrożeń jest to, że wskutek uprawiania polityki bardzo łatwego pieniądza przez dziesięć lat zadłużenie w świecie wzrosło do gigantycznych rozmiarów. Jak można tanio się zapożyczać, to wielu to robi. W efekcie mamy wiele zadłużonych państw, np. Włochy. Tam nie ma pola do odpowiedzialnego luzowania polityki fiskalnej. Mamy wiele zadłużonych dużych firm i państw Trzeciego Świata. Przed wybuchem epidemii wielu ostrzegało, że to jest zatruty owoc polityki łatwego pieniądza.

Polska jest przygotowana na trudne czasy, które nadchodzą? Rząd ostatnio raczej pieniądze rozdawał niż oszczędzał.

Na szczęście z UE mają dopłynąć duże sumy, które, mam nadzieję, będą rozumnie wykorzystywane.

Od dłuższego czasu mówię, że polityka PiS był w stylu „po nas choćby potop". Najpierw była bonanza głównie dzięki czynnikom zewnętrznym i podwojeniu się napływu Ukraińców. To pomagało w sfinansowania ogromnych dodatkowych wydatków socjalnych. W tym roku mają być kolejne dodatkowe emerytury. Jak bonanza się kończy, to rząd PiS sięga do rezerw, np. funduszu solidarności czy rezerwy demograficznej. Mam nadzieję, że kandydaci, którzy próbowali konkurować za pomocą kolejnych obietnic, wycofają się z tego albo przynajmniej nie będą ich powtarzać.

Rząd proponuje m.in. rozmaite ulgi podatkowe. Te działania są wystarczające?

Fachowe działanie powinno było polegać na tym, że znacznie wcześniej powołuje się grupę roboczą, złożoną nie tylko z ministrów, ale ekspertów ze środowisk gospodarczych. Ona w szybkim tempie powinna wypracować zestaw środków skierowanych do firm i pracowników, którzy są najbardziej poszkodowani.

Dotychczasowe działania odbiegają od tego oczywistego wzorca.

Koronawirus pomoże czy zaszkodzi rządowi politycznie?

Proszę o to pytać innych specjalistów. Razi mnie, że koronawirus jest wykorzystywany w sposób tendencyjny do propagandy partyjnej. Propagandy jednego kandydata – obecnego prezydenta.

Prezydent zaproponował ulgi w spłacie kredytów.

Razi mnie, że Andrzej Duda nagle ogłasza jakieś propozycje zamiast pakietu, który powinien być opracowany przez grupę fachowców. To przykład nagannego moralnie wykorzystywania problemu związanego z koronawirusem dla propagandy partyjnej. Tego nie należy robić.

Koronawirus może być szansą dla nas? Może zagraniczne inwestycje z Chin przeniosą się do nas? Inni ucierpią bardziej, podskoczymy więc w rankingach itd.

Nie szedłbym w kierunku minister rozwoju Jadwigi Emilewicz, która szybko ogłosiła, jakie korzyści może odnieść polska gospodarka. To się oczywiście skończy jak poprzednie epidemie. Jak szybko się skończy, zależy od fachowości działania władz. Jeżeli miałbym wyciągnąć jeden wniosek to taki: należy jak najszybciej uodparniać naszą gospodarkę na wstrząs, pomagając tym, którzy tego potrzebują i usuwając wszystkie naleciałości biurokratyczne, które nawet bez wirusa ograniczałyby tempo wzrostu. Ostrzegaliśmy o tym trzy, cztery lata temu, ale stwierdzono, że to przesada. Możemy jak najszybciej poprawić otoczenie polskiej gospodarki, co obejmuje również wymiar sprawiedliwości. W obecnej formie nie tylko gwałci prawa człowieka, ale jest producentem ogromnej niepewności wśród firm.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
W domu i poza domem szybki internet i telewizja z Play
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku