Zdaniem Trybunału wystarczy samo stwierdzenie naruszenia prawa w procesie powołania sędziego, nie trzeba badać, czy spowodowało to, że proces był nieuczciwy.
Sprawa dotyczyła obywatela Islandii. Gu?mundur Ástrá?sson został skazany w marcu 2017 r. za prowadzenie pojazdu bez prawa jazdy i pod wpływem narkotyków. Odwołał się do Sądu Najwyższego, ale ponieważ jego sprawa nie została rozpatrzona przed końcem roku, trafiła do Sądu Apelacyjnego. Gdy w styczniu 2018 r. oskarżony poznał nazwiska trzech sędziów powołanych do składu orzekającego, zakwestionował status jednego z nich jako mianowanego z naruszeniem islandzkiego prawa.
O co chodziło? Sąd Apelacyjny Islandii został ustanowiony w styczniu 2018 r. Zgodnie z tamtejszą ustawą o sądownictwie kandydatów na stanowiska pierwszych 15 sędziów wyłonić miała specjalna komisja. Sporządziła listę rekomendowanych osób, ale okazało się, że minister sprawiedliwości miał własną. Tylko 11 kandydatów z tej listy zyskało także aprobatę komisji. Dorobek pozostałych czterech osób został oceniony jako niewystarczający, by uznać, że mają kwalifikacje do orzekania w Sądzie Apelacyjnym. Ale minister i tak je mianował, a parlament zatwierdził jego decyzję.
Niedługo potem dwóch kandydatów na sędziów z komisyjnej listy, którzy zostali odrzuceni przez ministra, pozwało państwo za decyzję ministra naruszającą ich reputację. Sąd Najwyższy uznał ich racje i stwierdził, że minister naruszył prawo, a parlament popełnił błąd zatwierdzjąc ministerialną listę w jednym głosowaniu, zamiast głosować nad każdą kandydaturą z osobna. Niemniej czterech "ministerialnych" sędziów pozostało na swoich stanowiskach.