W przetargu MON, po rezygnacji z udziału koncernów śmigłowcowych ze Stanów Zjednoczonych i Francji, pozostaje Leonardo z ich polskim producentem helikopterów PZL-Świdnik. Oferują wyspecjalizowaną ciężką maszynę, wypróbowaną w trudnych warunkach i wybieraną przez najbardziej wymagających klientów – śmigłowiec AW101.
AW101: wyspecjalizowana platforma morska
Temat nowych śmigłowców dla Marynarki Wojennej pozostaje w Polsce aktualny od jesieni 2012 r. kiedy to ówczesny rząd koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego zapowiedział zakup 70 wiropłatów, opartych na wspólnej platformie, z czego 12 miało zasilić lotnictwo morskie. Plany te nikogo nie dziwiły biorąc pod uwagę, że trzonem lotnictwa śmigłowcowego Marynarki Wojennej pozostawały ciężkie maszyny bazowania lądowego Mi-14, które weszły do służby w pierwszej połowie lat 80. i swoje najlepsze lata dawno mają już za sobą.
Liczba planowanych do zakupu morskich wiropłatów zmieniała się w kolejnych latach i ostatecznie podpisano zamówienie na aż 14 egzemplarzy: sześć ratownictwa morskiego i osiem kosztownych maszyn do Zwalczania Okrętów Podwodnych. Zwycięską konstrukcją okazał się H225 Caracal oferowany przez Airbus Helicopters, jednak wybór ten nie doczekał się realizacji. Pomijając kontekst gospodarczy i polityczny problemem były także kwestie techniczne. „Uniwersalna" platforma, na której miały zostać oparte zarówno transportowe maszyny dla Wojsk Lądowych, śmigłowce dla Wojsk Specjalnych i morskie, miała bowiem spełniać liczne, często wykluczające się wymagania. Ze względu na operacje morskie i specjalne miała cechować się np. dużym zasięgiem, a jednocześnie być relatywnie lekka. Powodowało to wiele problemów i zablokowało chociażby możliwość zaoferowania o zaledwie kilka ton cięższych, za to w pełni wartościowych śmigłowców morskich bazowania lądowego.
Wyspecjalizowana platforma
Pomysł zakupu śmigłowców opartych o wspólną platformę odszedł w niebyt wraz z rezygnacją z Caracali, ale nowe kierownictwo MON, jeszcze pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza, od razu zaczęło zapewniać o chęci szybkiego zażegnania powstałego w ten sposób kryzysu. I rzeczywiście już w lutym 2017 r. rozesłano zaproszenia do składania wstępnych ofert. Tym razem postawiono na wybór platform wyspecjalizowanych i nadanie priorytetu tym najpilniej potrzebnym. Znalazły się wśród nich także śmigłowce morskie. Założono, że zostanie ich zakupionych „cztery lub osiem", uzależniając to od możliwości ich szybkiego dostarczenia, ale było oczywiste, że chodziło także o kwestie finansowe i wysokie priorytety jakie nadano innym zakupom dla wojska (z Patriotem i Homarem na czele). Możliwe, że Polska dokona więc zakupu tylko czterech śmigłowców morskich, co trzeba byłoby uznać za liczbę wręcz symboliczną, ale z opcją dokupienia kolejnych czterech w następnych latach. Osiem maszyn zamiast czternastu nadal wygląda na rezygnację z przynajmniej części potencjału.
W nowym postępowaniu zrezygnowano jednak ze, znanego z poprzedniego przetargu, drakońskiego ograniczenia maksymalnej masy startowej śmigłowca do 11 ton. Polska otworzyła się tym samym na zakup śmigłowców morskich z prawdziwego zdarzenia – o podobnych gabarytach jak użytkowane do tej pory Mi-14, których maksymalna masa startowa to 14 ton.