Czym jest projekt „Konsens" i jakie są jego cele? Czym się pan kierował przy doborze uczestników projektu?
Jesteśmy grupą osób ze wszystkich stron politycznego spectrum. Łączy nas przekonanie, że demokracja polega na możliwości wyboru spośród różnych rozwiązań, na tym, że zawsze jest alternatywa. Inicjując projekt „Konsens", kierowałem się dwoma kryteriami. Czy przyszły uczestnik jest gotów rozmawiać z kimś, kto fundamentalnie z nim się nie zgadza. I czy jest przekonany, że mimo to warto i da się budować kompromis i znajdować konsensualne rozwiązania dla najważniejszych polskich problemów.
Na tak podzielonej scenie politycznej jest sens tworzyć „ośrodki refleksji" nieafiliowane do żadnej partii? Nie boi się pan, że tak skonstruowany projekt trafi w próżnię polityczną?
Właśnie dlatego, że jesteśmy tak podzieleni, należy szukać pól współdziałania. Nie wszystko jest partyjne. Już za PRL Stanisław Tym mówił ze sceny STS, że nie ma np. partyjnego zeszytu w kratkę. Bać się nie ma czego, za daleko już zabrnęliśmy w absurdalne spory, w których nikt nie mówi o liczbach i faktach, tylko strony okładają się interpretacjami. Myślę, że zamiast języka miłości potrzebujemy dialogu i sporu na argumenty. Tylko tak można sprawdzić siłę swoich racji i odnaleźć wspólne cele.
Jak pan rozumie „rację stanu", do której odwołujecie się w waszej wstępnej deklaracji? Pańskim zdaniem aktualnie rządzący kierują się w polityce, gospodarce, reformach „racją stanu"?