Wbrew intencjom jej liderów opozycja ukształtowała się w trzy optymalne dla siebie bloki. Zapewniają one możliwość pójścia po każdego antypisowskiego wyborcę (od prawa do lewa) i czynią zdobycie przez partię Jarosława Kaczyńskiego większości bezwzględnej mniej prawdopodobnym. O ile start w ramach zjednoczonej listy opozycji niemal gwarantował PiS przejęcie ponad 231 mandatów, o tyle obecnie stoi to pod sporym znakiem zapytania.
Od 27 maja, czyli w dzień po elekcji europejskiej, powtarzałem, że pokonanie formacji obecnie rządzącej jest niemożliwe; natomiast prawdopodobne, choć trudne, jest takie pójście skrzydłami, by uniemożliwić jej zdobycie większości. Na początku to myślenie było odrzucane – zarówno przez liderów opozycji, jak i komentatorów. Jakby nie mieli oni do dyspozycji wyników elekcji do PE. Okazało się, że logika zdarzeń i tylko po części kalkulacje liderów ukształtowały opozycję w optymalny dla niej model. Najpierw decyzja Władysława Kosiniaka-Kamysza o samodzielnym starcie PSL, a potem – w reakcji na to – wypchnięcie przez Grzegorza Schetynę SLD z Koalicji Obywatelskiej, rozstrzygnęły, że obecnie opozycja jest najlepiej przygotowana do zebrania jak największej liczby głosów „antypisu".