Nigdy po 1989 r. kampania wyborcza nie przebiegała tak dziwacznie. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że normalna kampania jest nieodzowną częścią wolnych wyborów, już sam ten fakt będzie podstawą do tego, by podważyć prawomocność majowych wyborów – jeśli się odbędą.
Świetny felietonista Robert Mazurek stwierdził nawet ostatnio na łamach „Plusa Minusa", że kampania jest całkowicie zbędna. Jak zauważa, w czasie normalnym kampania wygląda „jak randka umiarkowanie urodziwej panny z absztyfikantem. Przecież ona też ma w domu lustro, ale posłuchać, że najpiękniejsza, że on jej gwiazdkę z nieba, i tak chce". Z kolei w okresie nadzwyczajnym jest zbędna, ponieważ skupiamy się na tym, co ważne, a nie na politycznym teatrze.
Nie mogę się z tym zgodzić. Kampanie mają realne znaczenie polityczne, o czym mogliśmy się przekonać pięć lat temu. Na początku 2015 r. role wydawały się rozdane. I właśnie kampania zmieniła wszystko. Gdyby została de facto przerwana – tak jak teraz – w połowie marca, prezydentem zostałby pewnie Bronisław Komorowski. 16 marca 2015 r. mógł liczyć na 46 proc. głosów, zaś europoseł Andrzej Duda na 31 proc. Jak potoczyła się później, wiemy wszyscy. Duda nie tylko dogonił, ale o 0,2 pkt proc. przegonił Komorowskiego. To właśnie kampania pozbawiła złudzeń wyborców PO i doprowadziła do odwrócenia się społecznego poparcia.
Kampanie to najlepszy moment, by politycy się skompromitowali. Gdyby nie kampania wyborcza w 2015 r., nie zobaczylibyśmy, jak bardzo Komorowski i jego zaplecze oderwali się od rzeczywistości, jak bardzo rozminęli się z tym, czego oczekiwali Polacy. Wbrew propagandzie PiS w 2015 r. Polska wcale nie znajdowała się w ruinie. Problemem było niezwykłe wprost samozadowolenie ówczesnego obozu rządzącego, które nie pozwalało dostrzec, jak zmieniły się aspiracje milionów Polaków.