Stało się. Brexit jest i był opowieścią o politycznych iluzjach. Opowieścią części brytyjskiej klasy politycznej dla części brytyjskich wyborców o tym, że można cofnąć czas, że Wielka Brytania może być jak kiedyś wielkim morskim imperium.
Zwolennikami brexitu okazali się na Wyspach także ci, którzy zdążyli już całe życie spędzić w Unii Europejskiej i nic ich nie obchodzi, że przez prawie pół wieku wiele się zmieniło, a dzisiejsza wymiana handlowa Polski i Niemiec z Wielką Brytanią jest większa niż ze Stanami Zjednoczonymi. Wielu unijnych zobowiązań Brytyjczycy i tak będą musieli dotrzymać.
Brexit kończy też pewną polską iluzję. Jeszcze kilka lat temu bardzo mocno obecne w polskiej polityce było złudzenie, że najbliżej w Unii jest nam do Wielkiej Brytanii. Miało to sens w kwestiach takich, jak jednolity rynek czy bezpieczeństwo. Generalnie jednak było złudzeniem części polskiej elity zapatrzonej w premiera Borisa Johnsona i refleksem dawnych naszych złudzeń na temat Wyspiarzy, nigdy zresztą w historii Polski niespełnionych do końca. Teraz zaczynają się negocjacje UE z Wielką Brytanią – układ będzie już inny. Jak to w twardych negocjacjach. Pierwsze sygnały świadczą o tym, że negocjacje będą naprawdę twarde: będziemy przecież siedzieć jako konkurenci po dwóch stronach stołu.
Jeśli chodzi o polityczne stereotypy na temat Brytyjczyków, to jeden znany jest chyba wszystkim Polakom, którzy interesują się choć trochę polityką: Wielka Brytania nie ma sojuszników, tylko interesy. A mimo to niektórzy polscy politycy uwierzyli, że dawne imperium zakochało się w kraju nad Wisłą na śmierć i życie. Być może zatem brexit będzie jednym z kroków do politycznej dojrzałości polskiej elity politycznej. Tam, gdzie mamy wspólne interesy z Wielką Brytanią, nic się nie zmieni, a tam, gdzie trzeba będzie wspierać stanowisko negocjacyjne Unii, powinniśmy umieć zrobić to bez zahamowań. To będzie dla nas najlepsza brytyjska lekcja polityki: Polska ma interesy i one czasami nie pokrywają się z brytyjskimi.
Brexit powoduje, że musimy się nauczyć unijnej gry na wielu fortepianach. Klasycznej „gry w Unię", gdzie są interesy, a nie ma uprzedzeń, w której potrafimy pracować także z tymi, którzy mają inne poglądy albo z jakichś powodów nam się nie podobają. Nie ma tu miejsca na fochy, jak w odniesieniu do Komisji Weneckiej. Jeśli się nie układa z jednym politykiem w jakiejś sprawie czy przywódcą lub też przedstawicielem Komisji Europejskiej, lepiej elegancko powiedzieć, gdzie się nie schodzą nasze drogi, i zaczekać na sprawę, w której będzie synergia, niż obrazić się na amen.