W tej dyskusji fakty nie mają najmniejszego znaczenia. Fakty takie, jak to, że koronawirusem zakażonych jest na całym świecie 90 tysięcy ludzi, czyli tyle, ile liczy sobie jedna dzielnica średniego miasta w Chinach; że 97 proc. z tych zakażonych przeżywa chorobę bez specjalnych kłopotów, a większość nawet bez jakichkolwiek objawów; że na grypę, tylko w Polsce i tylko od 1 do 29 lutego tego roku, zapadło 600 tysięcy ludzi (tak, 600 tysięcy), a 15 z nich tego nie przeżyło; że na całym globie zmarło na koronawirusa 3 tysiące ludzi, czyli tyle, ile w USA ginie miesięcznie (tak – miesięcznie) w wyniku użycia broni, a w Polsce w ciągu roku w wypadkach samochodowych.
Tak, te fakty nie mają najmniejszego znaczenia, bowiem ludzie boją się śmierci w wyniku zarażenia tym akurat rodzajem wirusa. To, że prawdopodobieństwo, iż tak się stanie, jest prawie zerowe, mniej więcej takie, jak w wyniku ataku tarantuli, się nie liczy. Bo liczą się emocje ludzkie, a nie statystyki i oczywiste dane. Ludzie się boją i politycy zaczęli odpowiadać na ten strach. To zaś prowadzi do konstatacji, że nieracjonalny i niczym nieuzasadniony lęk może zdecydować o tym, kto zostanie w maju wybrany na urząd prezydenta RP.
Nie byłby to pierwszy w najnowszej historii Polski przypadek, że paniczny strach przed nieistniejącym w zasadzie zagrożeniem zaciąży nad tym, kto nami rządzi. Nie dalej jak w 2015 roku obawa przed 7 tysiącami uchodźców, którzy mieli być u nas rozlokowani, stała się jedną z przyczyn porażki PO w wyborach parlamentarnych i Bronisława Komorowskiego w elekcji prezydenckiej. Naprawdę, dzielny i gościnny – podobno – naród polski zadrżał na myśl, że w każdej gminie będzie umieszczona... jedna rodzina uchodźców. Polacy, straszeni zarazkami, mikrobami oraz islamem, które ci biedni ludzie mieli rzekomo roznosić, powierzyli władzę formacji, która solennie obiecała, że ich przed ową „plagą" obroni.
Dziś role się odmieniły – to opozycja atakuje PiS i Andrzeja Dudę za słabość i nieudolność w obliczu zarazy, która – podobno – może nas zdziesiątkować. Te obawy są mniej więcej tak samo uzasadnione, jak te sprzed pięciu lat, ale obecnie w roli sprowadzających na nas nieszczęścia i plagi zostali obsadzeni ci, którzy w 2015 roku straszyli i eksploatowali społeczne lęki. Jakoś to nawet sprawiedliwe, ale przede wszystkim pokazujące, że opozycja odrobiła lekcje z populizmu PiS i posługuje się jego sprawdzonymi metodami. W maju się przekonamy, czy z podobnym skutkiem.
Od kilku lat zajmuję się aplikacją dorobku badań neurobiologicznych, prymatologicznych i kognitywistycznych do analizy zachowań i procesów politycznych. Pewną oczywistością płynącą z tych wysiłków jest to, iż w polityce o wiele bardziej niż racjonalność liczą się emocje. Szczególnie te negatywne. Wśród nich poczesną rolę odgrywa kwestia strachu i lęków.