Sekretarz obrony Mark Esper walczył do końca. Jeszcze w środę próbował przekonywać media, że ograniczenie do 24 tys. żołnierzy amerykańskiego kontyngentu w Niemczech to część „strategicznej przebudowy" sił zbrojnych, która „wzmocni NATO" i „zdolność odstraszania Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej". Jednak kilka godzin później Donald Trump jasno powiedział, że nie chodzi o nic innego niż odwet na Niemczech. – Ograniczamy nasze siły, bo nie płacą swoich rachunków. To bardzo proste. Zachowują się jak przestępcy.
Wobec Polski brak konkretów
Do USA ma wrócić 6,4 tys. żołnierzy, a 5,4 tys. zostanie rozlokowanych w innych krajach europejskich. Z perspektywy Polski szczególnie bolesny jest przerzut za ocean 2. Brygady Kawalerii z Vilseck w Bawarii. Chodzi o największą (4,5 tys. żołnierzy) amerykańską jednostkę w Niemczech, której siły w ramach rotacji regularnie ćwiczyły w północno-wschodniej części naszego kraju. Do Włoch trafi też eskadra F-16. Z kolei ze Stuttgartu zostanie przeniesione do Mons na południe od Brukseli amerykańskie dowództwo na Europę (EUCOM).
– Ten ruch pokazuje, że w działaniu administracji Trumpa brakuje jakiejkolwiek logiki. Belgia wydaje przecież proporcjonalnie na obronę jeszcze mniej niż Niemcy – mówi „Rz" Tomasz Siemoniak, były minister obrony (PO).
Z Niemiec ma też zostać przeniesione dowództwo na Afrykę, ale na razie nie wiadomo dokąd.
Esper zapowiedział także, że część wojsk trafi do Polski i krajów bałtyckich. W przypadku naszego kraju miałoby chodzić m.in. o jednostki należące do V Korpusu armii amerykańskiej. Choć jednak od podpisania deklaracji prezydentów Trumpa i Dudy o wzmocnieniu o 1 tys. żołnierzy amerykańskiego kontynentu w Polsce (dziś wynosi on 4,5 tys. osób na zasadzie rotacji) minęło 13 miesięcy, wciąż nie padły w tej sprawie konkrety. Na przeszkodzie zawarcia umowy z Amerykanami stoją warunki finansowe i prawne (immunitet), które polskie władze uznają za wygórowane.