– Jestem w pełni przygotowany do szybkiego zniszczenia gospodarki Turcji, jeśli tureccy przywódcy będą podążać tą niebezpieczną i destrukcyjną drogą – oświadczył Donald Trump w poniedziałek.
Wydał też dekret, na podstawie którego nałożone mogą zostać na Turcję sankcje gospodarcze. Chodzi o sankcje personalne wobec przedstawicieli tureckich władz, wstrzymanie negocjacji dotyczących wymiany handlowej o wartości 100 mld dol. oraz podniesienia do 50 proc. ceł na turecką stal. Wszystko to wywołało nieznaczny spadek notowań tureckiej liry.
Bez zielonego światła
Sama zapowiedź sankcji nie rzuci na kolana tureckiej gospodarki, gdyż nie jest niczym innym jak elementem strategii negocjacyjnej. Z polecenia prezydenta wiceprezydent Mike Pence jest już w drodze do Turcji w towarzystwie doradcy Trumpa ds. bezpieczeństwa Roberta O'Briena na rozmowy z Recepem Tayyipem Erdoganem. Ich tematem ma być zawieszenie broni na linii tureckiej interwencji.
Pence upiera się, że „USA nie dały Turcji zielonego światła do inwazji na Syrię", co – jak powiedział – było tematem ostatniej rozmowy telefonicznej Trump – Erdogan. – Jeśli Bóg pozwoli, szybko zabezpieczymy region rozciągający się od Manbidż do naszej granicy z Irakiem i zapewnimy, że w pierwszym etapie milion, a następnie dwa miliony syryjskich uchodźców powrócą do swoich domów z własnej woli – powiedział Erdogan w wystąpieniu telewizyjnym we wtorek.
Już wcześniej dał do zrozumienia, że jest przygotowany na konfrontację z USA. Ma za sobą zdecydowaną większość społeczeństwa oraz politycznej opozycji. Poddanie się woli USA poważnie osłabiłoby jego autorytet, kwestionowany w ostatnich tygodniach nawet w łonie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP).