Czas naiwności i niewinności musi się skończyć! W coraz bardziej brutalnym świecie, w jakim przyszło nam żyć, Europa albo wreszcie weźmie własny los w swoje ręce, ale zrobią to za nią inni – Jean-Yves Le Drian podnosi głos, jego słowa rozbrzmiewają w ogromnych, kapiących złotem salach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, słynnym Quai d'Orsay. To koniec lata, zgromadzeni na dorocznym spotkaniu ambasadorowie już nie muszą nosić maseczek, bo od wielu tygodni pandemia jest w odwrocie, można odnieść wrażenie, że władza odzyskała nad krajem kontrolę. Przez otwarte okna widać Sekwanę, wspaniały most Aleksandra III, pamiątki Wystawy Światowej z 1900 roku – Grand i Petit Palais; wreszcie Pola Elizejskie. Wszystko to świadectwa czasów, gdy i Francja, i Europa były wielkie, rządziły światem. Znakomite decorum do apelu szefa francuskiej dyplomacji.
Dziś, ledwie dwa miesiące później, ten sen o potędze już jednak dawno prysł. Wirus rzucił Unię Europejską na kolana. W samej Francji Emmanuel Macron ponownie zamroził gospodarkę i życie społeczne, bo Instytut Pasteura ostrzegł go, że w przeciwnym razie będzie miał na sumieniu życie 400 tys. rodaków. Zadłużony po uszy (zobowiązania państwa mogą sięgnąć w tym roku 130 proc. PKB) kraj nie przeżył podobnej katastrofy gospodarczej od II wojny światowej. Wskaźniki bezrobocia znów zaczęły szybować. W obawie przed desperacją ludzi już nawet nastawiona reformatorsko, wpływowa organizacja francuskiego biznesu Medef poprosiła prezydenta o zaniechanie najważniejszej z planowanych przez niego reform – systemu emerytalnego. Prezydent dołączy więc do długiej listy francuskich przywódców, którzy nie potrafili tchnąć życia w drepczącą w miejscu od połowy lat 70. gospodarkę. Człowiek, który tak niedawno uznał siebie za zbawcę Europy, będzie musiał przyznać się do porażki.
Ratunek na koszt przyszłych pokoleń
Problemy Francji wpisują się w kłopoty całej Unii. 63-letnia organizacja weszła w okres, który przez lekarzy walczących z Covidem określony jest jako „wiek ryzyka", w którym możliwość powikłań, a nawet śmierci, wyraźnie wzrasta. W przypadku Wspólnoty o bezobjawowym przechodzeniu choroby nie może być mowy. Przeciwnie, zaraza dobiła przynajmniej na jakiś czas całe filary integracji. Jednym z nich jest równa konkurencja – zasada, że tak potężne Niemcy, jak i biedna Bułgaria, muszą stosować się do identycznych reguł pomocy przedsiębiorcom, aby wszyscy w ramach wspólnego rynku grali fair. Jednak już na początku pandemii Komisja Europejska oddała sprawę walkowerem: każdy od tej pory może robić, co chce. Niemcy uruchomiły więc gigantyczny, bo odpowiadający 60 proc. PKB, plan wsparcia swoich firm, na który w żadnym razie nie stać południa Europy. Efektem tego jest rosnący kontrast w poziomie bezrobocia, które w Republice Federalnej jest pięciokrotnie mniejsze niż w Hiszpanii. Rozwierają się też nożyce w poziomie życia. Trzymając się tego samego przykładu, załamanie gospodarcze w Niemczech najpewniej będzie w tym roku nawet trzykrotnie mniejsze niż w Hiszpanii. Spójność Unii, jeden z głównych celów integracji, odchodzi w siną dal.
Covid stawia jednak pod znakiem zapytania przyszłość nie tylko dzisiejszego, ale i kolejnego pokolenia Europejczyków. A to za sprawą zobowiązań, jakie są podejmowane przez rządy unijnych krajów. Italia początek 2021 roku powita z długiem sięgającym 170 proc. PKB. Dopóki włoskie obligacje są skupowane przez Europejski Bank Centralny (EBC), nie wywołuje to paniki na rynkach. Jednak we Frankfurcie zapowiedziano już, że to ma się skończyć we wrześniu przyszłego roku. Co wtedy czeka tzw. rentowność papierów dłużnych Włoch? Cena, jakiej inwestorzy będą domagać się za ryzyko zakupu zobowiązań Rzymu, może na tyle wzrosnąć, że kraj albo stanie na skraju bankructwa, albo będzie musiał radykalnie ograniczyć wydatki na rozwój, by starczyło mu na spłatę odsetek.
Zagrożone jest jednak nie tylko euro, ale i inny z najbardziej namacalnych symboli integracji – strefa Schengen. Francja, Polska, Austria, Niemcy, Holandia... Gdy wiosną ruszyła pierwsza fala wirusa, kolejne kraje na własną rękę postanowiły zamykać granice. Nie koordynowały też swoich strategii walki z pandemią, co bardzo obniżyło skuteczność ich działań. Gdy Belgia zdecydowała się na pełny lockdown, sąsiednia Holandia wciąż flirtowała z teorią zbiorowej odporności, pozostawiając obywatelem swobodę poruszania. To samo powtarza się tej jesieni.