W dużej mierze od hierarchii społecznej, niestety. Dzieła sztuki są na ogół bardzo kosztowne, więc ci, którzy je zamawiają, jak i ewentualnie kupują, byli i są ludźmi na szczytach hierarchii majątkowej. Bardzo długo te właśnie sfery dyktowały przekonanie o wyższości sztuki. Do tego dochodziły uzasadnienia intelektualne i filozoficzne, które dowodziły, że sztuka jest najwyższym wykwitem człowieczeństwa. Dzisiaj inaczej o tym myślimy. Nie kwestionujemy, że sztuka jest jedną z istotnych manifestacji człowieczeństwa, ale wiemy, że nie jest w tej roli jedyna. Naukę i technikę można dziś podziwiać jako świadectwo ludzkiej myśli i kreatywności i doskonale wystawiać w muzeum. Choćby samolot naddźwiękowy Concorde, który przestał latać już dawno. Jeden jego egzemplarz stoi na lotnisku w Roissy i można zachwycać się pięknymi kształtami tego obiektu, przypominającego wspaniałą rzeźbę. Podobnie jest w przypadku niektórych samochodów.
Ma pan ulubione muzeum?
Trudno wskazać jedno. Na pewno jednym z najpiękniejszych, jeśli idzie o zgromadzone arcydzieła, a zarazem z uwagi na wnętrza, jest wcale nieogromna Frick Collection w Nowym Jorku. Posiada wysmakowany zbiór obrazów wybitnych malarzy, takich jak Rembrandt, Vermeer, Goya i Whistler, a także kolekcję mebli, rzeźb, porcelany. Ale czy ona jest moim ulubionym muzeum?
Czego pan szuka w muzeum?
To się bardzo zmieniało w moim życiu. Miałem szczęście jako nastolatek mieszkać przez jakiś czas w Brukseli, gdzie było co oglądać. Przeżyłem wtedy zachłyśnięcie sztuką i to mi już zostało. Najpierw chodziłem oglądać dzieła sztuki z mamą, potem z moją córką, to była nieodzowna część edukacji. Teraz trochę inaczej patrzę na muzeum. Bardziej interesuje mnie, jak jest urządzone, co w nim się znajduje, jak rozmieszczone i podpisane są eksponaty, jakie jest oświetlenie, wentylacja. No i czy są siedzenia, bo jestem wyczulony na wygodę widza. Studiując literaturę przedmiotu, dowiedziałem się, że pod koniec XIX wieku amerykańscy kuratorzy jako pierwsi wprowadzili pojęcie zmęczenia muzealnego. Aby go uniknąć trzeba wielu czynników – od sprawnej wentylacji poczynając, przez miejsca do siedzenia, po dogodny dla widza sposób zawieszenia obrazów. Zdjęcia pokazujące prezentację obrazów w muzeach w połowie XIX wieku świadczą, że widzowie musieli stamtąd wychodzić z bólem pleców lub karku wskutek zadzierania głowy, by zobaczyć bardzo wysoko wiszące dzieła. Jeszcze niedawno we florenckim Palazzo Pitti, trzeba było dreptać z miejsca na miejsce, by trafić na taki punkt, z którego dobrze padałoby światło pozwalające dokładnie obejrzeć obrazy. Na szczęście wtedy nie było tak wielu zwiedzających i można było próbować. Ale wciąż lubię w muzeum zapatrzeć się z przyjemnością na piękne obrazy czy rzeźby – bez myślenia, że mam coś napisać.
Czy termin muzeum wszędzie oznacza to samo?