Wydawało się, że wyciągnięto nauczkę ze zdarzeń z 16 grudnia 2016 r., gdy po burzliwym proteście opozycji obrady Sejmu przeniesiono do Sali Kolumnowej. Okoliczności tamtego posiedzenia do dziś bulwersują, a wątpliwości nie rozwiało nawet prokuratorskie śledztwo dotyczącego tego, jak uniemożliwiano opozycji wejście do sali i zabranie głosu. Oficjalnie wszystko jest w porządku. Ale w rzeczywistości nie jest.
Czytaj także: Exit tax pełen niejasności
W maju tego roku znów Sejm został odcięty od świata. Po zarządzeniu marszałka Kuchcińskiego, które utrudniało życie protestującym w gmachu opiekunom niepełnosprawnych, na posiedzenia komisji sejmowych nie wpuszczano przedstawicieli organizacji ani ekspertów. Bez ich udziału rodzą się podejrzenia o stronniczość. Projekty rządowe – choć nie wszystkie – są opiniowane w czasie prac ministerialnych. Projekty poselskie już nie, a przez zarządzenie marszałka szansa na zebranie opinii przepadła.
Ale najgorsze jest stanowienie prawa w pośpiechu i bez dbałości o jego standard. Tak było z niesławną ustawą ustanawiającą 12 listopada dniem wolnym od pracy. Uchwalono ją w ostatniej chwili, jakby nikt wcześniej nie wiedział, że 11 listopada wypada w niedzielę, po której nastąpi poniedziałek. Gdy ustawa opuszczała Sejm i Senat, był 7 listopada, a musiał ją jeszcze podpisać prezydent, który teoretycznie miał na to 21 dni. Tu jednak przynajmniej nie ma zarzutu błędu procedury. Ten się pojawił, gdy Senat bez kworum przyjął inne przepisy – o składce ZUS, co właśnie słusznie wytknął mu Trybunał Konstytucyjny.
To nic nowego, że posłowie i senatorowie dokonują w poprawkach różnych wrzutek. Tak było i w poprzednich kadencjach parlamentu. Ale teraz miało być lepiej – a nie jest. Czasem taka wrzutka całkowicie zmienia kształt ustawy. Obserwujemy to w sprawie afery Komisji Nadzoru Finansowego. Prace Sejmu przyśpieszono, by móc przejąć bank, gdy prawnik miliardera Leszka Czarneckiego zawiadomił prokuraturę o korupcji w KNF.