Informacje o takiej praktyce przekazali anonimowo „Rz" lekarze z różnych ośrodków w Polsce. Bardzo chcę wierzyć, że to tylko organizacyjny błąd, który – naprawiony – nigdy się nie powtórzy. Jeżeli jednak rzeczywiście brakuje respiratorów, personelu i serwisu, a wraz z tym dokonuje się selekcja chorych na lepiej i gorzej rokujących, to strach pomyśleć, co będzie dalej.
Wszyscy pamiętamy przerażające zdjęcia z włoskich i hiszpańskich szpitali, w których odbywały się takie sceny.
O tym, kto otrzyma respirator, decydował nie tylko stan zdrowia, ale też na przykład wiek. A lekarze sami musieli zmierzyć się z dylematem, kogo podłączyć do tlenu. Praktyki znane raczej z filmów wojennych aniżeli z naszej codzienności stały się symbolem klęski systemu ochrony zdrowia cywilizowanego świata. A za tym szły cierpienie, ból i utrata zaufania do państwa, które nie umie zadbać o bezpieczeństwo swoich obywateli.
Na wiosnę sytuacja była inna. Wszyscy byliśmy zaskoczeni nieznaną epidemią. Dlatego nawet najbogatsze regiony Europy, jak Lombardia z najnowocześniejszą służbą zdrowia, padły pod jej ciężarem. Od tamtej pory minęło pół roku i powinniśmy być mądrzejsi o tamte doświadczenia. Wiemy, jak atakuje wirus, jak przebiega wywołana nim choroba i jakie są sposoby, by się przed nim chronić. Wiemy też, że trzeba budować szpitale tymczasowe, kompletować sprzęt i spodziewać się najgorszego, gdy krzywa zachorowań gwałtowanie rośnie.
Aby się do tego przygotować, potrzeba czasu. Nie dni, tygodni, ale miesięcy. Rząd przespał letni czas, a tajemniczy zakup respiratorów od handlarza bronią trafi zapewne do podręczników jako przejaw nieudolnego, źle zarządzanego państwa. Bo już wcześniej sprawa strategii przeciwdziałania epidemii w Polsce miała wymiar polityczny, ale obecnie może mieć swoją gorszą, tragiczną odsłonę. Dziś nie ma już odpowiedzialnego za tę sprawę byłego ministra Łukasza Szumowskiego ani jego zastępców. Pytania zostały i pewnie długo jeszcze będą wracać – tym głośniejsze, im więcej ludzi będzie umierać.