Sporo kontrowersji nie tylko w środowisku prawniczym, ale i dziennikarskim wzbudziła ostatnia duża nowelizacja kodeksu karnego. Szczególne poruszenie w mediach wywołała próba rozszerzenia osławionego art. 212 k.k. pozwalającego karać za zniesławienie, z którego minister Zbigniew Ziobro się ostatecznie wycofał. Dyskusja na temat sensu istnienia tego artykuł trwa od lat, gdyż jest on traktowany jako instrument do blokowania wolności słowa i mediów.
Czytaj także: Ziobro wycofuje się ze zmian art. 212 kodeksu karnego
Może to, co napiszę, zostanie uznane przez moich kolegów za bluźnierstwo, ale mam wrażenie, że dziennikarze, robiąc z tej sprawy dogmat w walce o wolność słowa, podchodzą do niej nieco bezrefleksyjnie. Bo, patrząc realnie, czy nie większym zagrożeniem dla wolności słowa niż sławny art. 212 są naciski polityczne czy biznesowe na media, o czym wielu kolegów zdaje się zapominać. I mogą one być niejednokrotnie o wiele bardziej paraliżujące niż jeden przepis w kodeksie karnym. Z drugiej strony ściganie z kodeksu karnego dziennikarzy i osób podających się za nich odbywa się niezwykle rzadko, nie mówiąc już o zapadających wyrokach. W krytyce tego przepisu zapomina się też, że słowo może zabić, podobnie jak nóż. Nieprawdziwym, szkalującym artykułem czy fake newsem można zabić człowieka, zniszczyć jego życie rodzinne, zawodowe, skazać go na śmierć cywilną.
Niestety dziś w świecie internetu dziennikarzem może być praktycznie każdy, kto napisze choćby jeden artykuł i zamieści na portalu, a i w samym środowisku mogą trafić się tacy, którzy na to miano absolutnie nie zasługują; z niskich pobudek, z zemsty, sympatii politycznych czy powodów finansowych próbując niszczyć innych, skazując ich na śmierć cywilną. Warto w ważnej dyskusji nad art. 212 również zwrócić uwagę na ten aspekt. Czy chcemy, aby pod płaszczykiem wolności słowa bezkarnie chowali się przestępcy niszczący komuś życie, krzyczący, jak to wolność słowa jest zagrożona.
Zapraszam do lektury najnowszego dodatku „Sądy i Prokuratura".