W tej sytuacji Najwyższy Przywódca Ali Chamenei miał podjąć decyzję o przejęciu inicjatywy przez Iran. Na froncie dyplomatycznym Teheran postawił Niemcom, Wielkiej Brytanii i Francji ultimatum: jeśli w ciągu 60 dni nie uda im się zneutralizować sankcji Ameryki, Irańczycy wznowią proces wzbogacania uranu. Jednocześnie irańskie władze postawiły w stan pełnej gotowości powiązane z Iranem grupy paramilitarne i terrorystyczne w Syrii, Iraku, Libanie i Jemenie. Być może to za ich sprawą w minionych dwóch dniach zostały uszkodzone cztery tankowce w cieśninie Ormuz, gdzie prowadzi szlak, którym jest przewożonych 40 proc. światowej ropy, w tym 90 proc. eksportu tego surowca przez Arabię Saudyjską i niemal całość gazu skroplonego Kataru. We wtorek popierani przez Iran jemeńscy Huti zaatakowali dronami saudyjską rafinerię Ras Tanura nad Zatoką Perską.
Komórka Trumpa
Sygnały o możliwości uderzenia w każdej chwili przez Iran skłoniły Waszyngton do przygotowania nowego planu interwencji na Bliskim Wschodzie, ale także prewencyjnego wzmocnienia obecności wojskowego w regionie. Trump polecił więc skierować do Zatoki Perskiej lotniskowiec „Abraham Lincoln". Posłano także baterie pocisków przeciwrakietowych Patriot, a do amerykańskiej bazy w Bahrajnie skierowano bombowce B-52.
Interwencja przed 16 laty w Iraku kosztowała Amerykę ok. 1,5 bln dol., tyle co zjednoczenie Niemiec. Skończyła się zaś porażką: dziś to Iran ma w tym kraju najwięcej do powiedzenia. Iracka kampania położyła też kres absolutnej dominacji Ameryki na świecie po zakończeniu zimnej wojny. Dlatego bardzo wielu, być może nawet większość ekspertów wątpi, aby Trump rzeczywiście znów zamierzał zaangażować się w wojnę na Bliskim Wschodzie, i to z krajem o dwukrotnie większej ludności niż Irak. Ich zdaniem chodzi raczej o zagrywkę pokerową: wymuszenie na Irańczykach podjęcia rokowań nad nowym układem o rozbrojeniu nuklearnym, tym razem obejmującym także program rakietowy. Właśnie dlatego, za pośrednictwem Szwajcarii, Trump miał przekazać Irańczykom swój numer telefonu komórkowego.
– Będę czekał, aż do mnie zadzwonią – powiedział.
Jednak gdy amerykański prezydent ogłosił rok temu, że USA wycofują się z układu jądrowego z Iranem, postawił Teheranowi 12 warunków powrotu do negocjacji, które właściwie są niemożliwe do spełnienia. Oznaczałyby bowiem wycofanie się Iranu z Libanu, Syrii, Iraku, Jemenu i wszystkich innych zdobyczy na Bliskich Wschodzie, wszystkich sukcesów irańskiej polityki zagranicznej minionych 40 lat.
Logice konfrontacji sprzyja też fanatyzm religijny, i to po obu stronach. Reżim ajatollahów od lat lansuje się jako obrońca szyitów w całym muzułmańskich świecie i arcywróg Izraela. Jednak i w Waszyngtonie do twardej gry z Iranem Trumpa namawiają członkowie kościołów ewangelikalnych w jego otoczeniu, w tym przede wszystkim sekretarz stanu Mike Pompeo i wiceprezydent Mike Pence. Podobnie jak John Bolton są oni zwolennikami zmiany reżimu w Teheranie, aby położyć kres egzystencjalnemu zagrożeniu dla istnienia państwa żydowskiego. Taką politykę, już poza Waszyngtonem, wspiera premier Beniamin Netanjahu, ale także saudyjski następca tronu książę Mohamed bin Salman i następca tronu Abu Zabi książę Mohamed bin Zajed. Monarchie arabskie chcą wreszcie położyć kres rywalizacji z Iranem o przywództwo w świecie muzułmańskim.