Od początku roku przez morze do Grecji, Włoch i Hiszpanii przedostało się 40 tys. imigrantów, o połowę mniej niż o tej porze w ubiegłym roku i wielokrotnie mniej niż w 2015 r.
Społeczeństwa Unii wciąż nie mogą wyjść z szoku, jakim była fala uchodźców sprzed trzech lat, po części wywołana przez Angelę Merkel. W ich pamięci pozostało poczucie braku kontroli nad granicami Europy, część szerszego strachu przed globalnym światem. Bawaria, gdzie w październikowych wyborach konserwatywna CSU może stracić większość z powodu wzrostu popularności populistycznej AfD, jest tego najnowszym przykładem. Aby tego uniknąć, przywódca bawarskich chadeków i szef niemieckiego MSW Horst Seehofer może na dniach zacząć odsyłać uchodźców, którzy zostali zarejestrowani w innym kraju Unii, doprowadzając do upadku Merkel i stawiając pod znakiem zapytania swobodę podróżowania w ramach Schengen.
Chcąc pomóc kanclerz, Emmanuel Macron sięgnął więc po znaną od lat formułę: kraje, które jak Polska nie przyjmą azylantów w ramach założonych wcześniej kwot, zostaną ukarane odebraniem części funduszy strukturalnych. Tyle że Francja powinna w takim razie zacząć od ukarania samej siebie, rezygnując z tychże funduszy dla własnych biedniejszych regionów, jak Gujana czy Martynika. Francuzi przyjęli przecież tylko 23 proc. kwoty uchodźców, do jakiej zobowiązali się w 2015 r.
Równie demagogiczne są apele o budowę systemu obowiązkowych kwot w imię „europejskiej solidarności" przez populistyczny włoski rząd, który w ogóle nie poczuwa się do takiej „solidarności", gdy przychodzi do respektowania norm unii walutowej i zachowania stabilności euro.