Po raz kolejny prezydentom Białorusi i Rosji nie udało się osiągnąć porozumienia w sprawie zjednoczenia obu państw. Aleksander Łukaszenko mówi o możliwych spotkaniach po Nowym Roku, czyli proces negocjacyjny jeszcze potrwa. Może się on zakończyć zniknięciem Białorusi w jej obecnym kształcie terytorialnym lub ustrojowym. Przynajmniej można się tego domyślać z dotychczasowego przebiegu negocjacji. To jednak tylko domniemania, bowiem przebieg rozmów i ostateczne cele stron nie są znane.
O co chodzi prezydentowi Władimirowi Putinowi, mniej więcej wiadomo. W zeszłym tygodniu na konferencji prasowej mówił, że „Białorusini i Rosjanie to prawie jeden naród”. A jeśli tak, to, jak można sądzić, nie widzi on powodu, by mieszkali w dwóch różnych państwach.
Dowiedz się więcej: Trzy kroki do poszerzenia Rosji o Białoruś?
Rok temu Putin podobnie mówił o Ukraińcach: „Są ludzie, którzy uważają, że nasze narody powinny żyć w osobnych państwach” – powiedział, sugerując, że on do takich nie należy. W ciągu roku rosyjski prezydent jasno i bez żadnych niedomówień wyrysował zasięg swoich żądań terytorialnych. W granicach swojego państwa chciałby widzieć i Białoruś, i Ukrainę.
Niezależnie jednak od tego, co Władimir Putin sądzi o bliskości Rosjan i Ukraińców, ci ostatni z karabinami w rękach trzymają go na dystans. Na Białorusi zaś nikt za broń nie chwyta. Mimo że białoruska milicja przymyka oczy na nielegalne manifestacje w Mińsku, to wychodzi na nie jedynie po kilkaset osób, które chcą protestować przeciw integracji z Rosją. Rozpaczliwej walce Łukaszenki towarzyszy apatia społeczeństwa. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie wie, o co bije się Batko – o ceny ropy i gazu, o niepodległość Białorusi, a może tylko o swoją honorową emeryturę?