W czasie obchodów takich jak te, które 1 września odbywają się w całej Polsce, łatwo o patos i powtarzanie schematycznych formuł o zwycięstwie dobra nad złem, cierpieniu milionów, bohaterstwie żołnierzy i zobowiązaniu, że nigdy więcej nie pozwolimy na to, by taka tragedia się powtórzyła. To zdania, pod którymi bezpiecznie może podpisać się każdy.
Polski prezydent wyszedł jednak poza taką formułę i zwrócił uwagę, że historia się nie skończyła. Że w Europie, która dziś zgodnie powtarza: „Nigdy więcej” wciąż dzieją się rzeczy, które „nigdy więcej” miały się nie powtórzyć. I nie pozostawił wątpliwości, co ma na myśli – wspomniał Gruzję i wydarzenia z 2008 roku, oraz Ukrainę i wydarzenia z 2014 roku, a więc wspomniał dwie ofiary rosyjskiej agresji, która doprowadziła do zmiany granic. Czyli czegoś co, na mocy Karty Narodów Zjednoczonych podpisanej po wojnie, nie powinno mieć miejsca. Ale ma – i ważne, że akurat prezydent Polski, kraju tak straszliwie doświadczonego przez kreślenie nowych granic w Europie przez Adolfa Hitlera i Józefa Stalina ostrzega przed tym, iż „to co było, może przyjść”. I wzywa przywódców świata do determinacji w sprzeciwie wobec agresji, której zabrakło Zachodowi w przededniu II wojny światowej. Raz godząc się na precedens – tak jak godzono się na niego w przypadku Austrii czy Czechosłowacji w dwudziestoleciu międzywojennym – można nagle obudzić się w świecie, w którym znów o losach całych narodów decyduje wyłącznie brutalna siła.
I tylko szkoda, że w tym fragmencie swojego wystąpienia prezydent Polski wydawał się osamotniony. Ani prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, ani wiceprezydent Mike Pence nie poruszyli tego tematu. Steinmeierowi trzeba jednak oddać to, że zarówno w Wieluniu, jak i w Warszawie mówił jednoznacznie o niemieckiej winie i wynikającemu z niej zobowiązaniu wobec Europy. Steinmeier nawet nie otarł się o jakąś relatywizację – w swoich wystąpieniach był pokornym przedstawicielem narodu, który jest świadom swojego grzechu. W kontekście rosnącej popularności AfD w Niemczech, partii, której stosunek do III Rzeszy jest znacznie mniej jednoznaczny, takie słowa prezydenta Niemiec trzeba docenić. A jego prośba o wybaczenie w języku polskim w Wieluniu nie uszła uwadze światowych mediów. Za te słowa prezydentowi Niemiec należy się podziękowanie.
Na tym tle rozczarowało wystąpienie Mike’a Pence’a. Było bardzo podniosłe, pełne pięknych słów o Polakach, wolności, Bogu, wierze i niezłomności. Ale oprócz tych formuł zabrakło w nim konkretów. Pence nie tylko nie wspomniał o Ukrainie, nie powiedział też o wzmocnieniu obecności USA w Europie Środkowo-Wschodniej w kontekście zagrożenia ze Wschodu. Jedyne zdanie odnoszące się do współczesności to wbicie szpilki Niemcom w kontekście zbyt małych wydatków na armię przez RFN (choć Pence bezpośrednio o Niemcach nie mówił). To oczywiście problem, ale czy problemem nie jest też zagrożenie ze wschodu, które sprawia, iż te wydatki na armię są tak pożądane?
Tego jednego zdania w wypowiedzi Pence’a bardzo zabrakło. Szkoda, bo Polacy powinni dobrze pamiętać, że samo uznanie ich bohaterstwa i hartu ducha ze strony Zachodu to zdecydowanie zbyt mało. W 1939 roku też nikt nie odmawiał nam bohaterstwa.