Kiedy idzie źle, można się wycofać z biznesu i sprzedać akcje. Nazywa się to głosowaniem nogami. Jak zostało jeszcze trochę środków w pończosze, zakłada się nową spółkę i próbuje szczęścia w innej branży. A co ma zrobić nauczyciel, kiedy idzie źle? Nie ma czego sprzedać, chyba że kanapę z własnego salonu. A co miałby założyć? Nową szkołę? Jedyne, co może zrobić, to odejść z tej, w której uczy, i zająć się np. pracą w jednej z sieci handlowych, które coraz lepiej płacą. Oferują także premie kwartalne, pakiety fitness i dogodne godziny pracy.
W całej Polsce brakuje ok. 11 tys. nauczycieli. To już nie jest chwilowy brak kadr. To wyraz głębokiego oburzenia i rozczarowania tym, co w Polsce mieści się w pojęciu „nauczyciel szkoły publicznej". Kiedy wiosną trwał strajk, politycy mieli pełne usta frazesów o solidarności z postulatami płacowymi, spontanicznie zebrano parę groszy na fundusz strajkowy, a samorządy obiecywały, że się dołożą. Prawie nigdzie nic z tego nie wyszło. Nauczyciele zostali sami, pogardzani przez władzę, lekceważeni przez niegdysiejszych sojuszników, bezradni. Perspektywa podjęcia innej pracy – zamiast być groźbą wobec niesprawnego państwa – stała się palącą koniecznością. Za co przeżyć to postrajkowe lato? Za co wysłać na wakacje własne dzieci?
Podczas strajku prorządowi internauci pełni byli agresji, atakując protestujących, wytykając im „niemoralność" i „używanie uczniów do własnych celów ekonomicznych". Co drugi taki wpis kończył się sakramentalnym: „przecież nikt wam nie każe w szkole pracować". No właśnie – nauczyciele wyciągnęli wnioski i wyszli z tej awantury, starannie zamykając za sobą drzwi. W dobie kilkuprocentowego bezrobocia nie jest wielkim problemem znalezienie pracy. A nawet w ogóle nierozpoczynanie jej w tym zawodzie, a już na pewno nie w publicznym systemie. Absolwenci wyższych uczelni nie chcą uczyć w polskich szkołach. O ile bowiem w państwach Europy Zachodniej zawód nauczyciela wiąże się z prestiżem wynikającym z wysokich zarobków, które dostaje np. osoba po bardzo trudnym egzaminie konkursowym, o tyle u nas słabe jest wszystko: zarobki, warunki pracy, dobór kadr i system ich oceniania. Wszystko to musi przecież polegać na wzajemności: jeśli państwo decyduje się dobrze płacić, może wymagać nie tylko szerokiej wiedzy i przygotowania pedagogicznego, ale i dłuższej pracy.
W Polsce zorganizowano system w sposób dla nas charakterystyczny: państwo płaci coraz słabiej, a jedyne, co pedagog otrzymuje jako bonus, to dwu-, a najczęściej półtoramiesięczne wakacje i możliwość ustawienia godzin tak, by można było np. podzielić się opieką nad własnymi dziećmi. To jednak odchodzi właśnie w przeszłość: tegoroczny armagedon z podwójnymi rocznikami, który złapie drugi oddech od września, uświadomił wszystkim, że mruganie okiem pod hasłem „weźcie sobie te dwa miesiące, tylko nie narzekajcie na pensje", właśnie przestało działać.