Kto nie wierzy w gospodarcze cuda, niech szybko zmieni zdanie. Bo wszystko to bardzo przypomina przedstawienie, które szatan urządził w moskiewskim teatrze Variété: „Zagraj pan i ze mną takimi kartami! – zaproponował wesoło jakiś tłuścioch w środku parteru – Avec plaisir! – odpowiedział Fagot – Ale dlaczego tylko z panem? Wszyscy chętnie wezmą w tym udział! [...] Błysnęło, buchnęło i zaraz spod kopuły, nurkując pomiędzy podwieszonymi trapezami, zaczęły spadać na widownię białe papierki [świeżo wydrukowane banknoty]".
W żadnym razie nie chcę tu przypisywać zarządowi NBP konszachtów z diabłem. Ale fakty są faktami: stopy procentowe spadły do zera, bank masowo drukuje nowe pieniądze i ku radości rządu hurtowo kupuje jego obligacje, a jakiejś strasznej katastrofy z tego powodu nie widać. Wzrosła inflacja, ale winę za to ponosi (jak dotąd) bardziej rząd niż bank centralny. Więc prezes NBP obiecuje: długo jeszcze w polityce pieniężnej nic się nie zmieni.
Czy rzeczywiście długotrwałe utrzymywanie zerowych stóp procentowych, przy pięcioprocentowej inflacji, nie ma żadnych negatywnych konsekwencji?
Pierwszy argument przeciwko takiej polityce to oczywiście zagrożenie inflacyjne. Nawet jeśli NBP nie odpowiada za wzrost cen paliw i energii, to na pewno jego obowiązkiem jest zadbanie o to, by ten wzrost nie przekształcił się w spiralę goniących się coraz szybciej cen i płac. A jedynym skutecznym narzędziem przeciwdziałania trwałemu wzrostowi oczekiwań inflacyjnych są podwyżki stóp procentowych, stanowiące demonstrację gotowości banku centralnego do wypełniania jego konstytucyjnych obowiązków.
To jednak nie wszystko. Długotrwale zerowe stopy procentowe, przy tolerowanej sporej inflacji, mogą z czasem doprowadzić do spadku atrakcyjności polskich obligacji i do osłabienia złotego. A to może jeszcze silniej pobudzić i tak już wysoką inflację.