Firm zombi, trwających przy życiu tylko dzięki dostępowi do taniego kredytu, w rozwiniętych gospodarkach przybywa falami co najmniej od połowy lat 80. XX w. Wtedy takim „chodzącymi trupami" było zaledwie 4 proc. giełdowych firm z 14 wysoko rozwiniętych krajów, w 2000 r. – około 10 proc., a w 2017 r. – już 15 proc. Jak wynika z opublikowanego w tym miesiącu artykułu Ryana Banerjee i Borisa Hofmanna, ekonomistów z Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), szeregi zombi powiększały się po każdym kolejnym kryzysie. Obecny, wywołany przez pandemię Covid-19, może zaś być dla nich nawet skuteczniejszym inkubatorem niż wcześniejsze. Większa jest bowiem determinacja rządów i banków centralnych, aby nie dopuścić do fali bankructw i masowych zwolnień, a politykę taką zastosowały nie tylko kraje rozwinięte, ale też rozwijające się, z Polską włącznie.
Związane zasoby
Istnienie zombi jest problemem, bo – jak piszą ekonomiści z BIS – takie firmy są o połowę mniej produktywne niż zdrowe podmioty. To konsekwencja tego, że zombi wyraźnie mniej inwestują w kapitał trwały oraz badania i rozwój. W normalnych okolicznościach powinny więc wypaść z rynku, uwalniając zasoby – zwłaszcza te rzadkie, jak wykwalifikowani pracownicy – na rzecz innych, bardziej dynamicznych przedsiębiorstw. Banerjee i Hoffman twierdzą jednak, że tak się dzieje na ograniczoną skalę. A ta zdolność zombi do przetrwania przez długi czas negatywnie wpływa na dynamizm całych gospodarek.
Czytaj także: Od 2021 r. sporo niekorzystnych zmian w podatkach dochodowych
„Problem firm zombi (w Europie – red.) przyczynił się do pogorszenia wszystkich czynników wpływających na produktywność, której poprawa jest jedynym potencjalnie niewyczerpanym źródłem długofalowego wzrostu gospodarczego. Niemal żadne przedsiębiorstwo nie wychodzi z rynku, bo może trwać jako zombi. W efekcie spada też liczba wejść na rynek, bo kapitał jest uwięziony w podmiotach już na rynku obecnych. Mniej wejść i wyjść zwiększa znaczenie innowacji i realokacji wśród firm obecnych na rynku. Ale innowacji i realokacji również jest mniej. Innowacje są bowiem zwykle wprowadzane przez nowe firmy albo pod presją konkurencyjną z ich strony" – tłumaczyli niedawno na łamach „Rz" dr hab. Andrzej Rzońca, profesor w SGH, i Grzegorz Parosa, doktorant tej uczelni.