„Rzeczpospolita" postanowiła spytać przedstawicieli największych ugrupowań o plany dotyczące ochrony zdrowia podczas debaty „Kiedy polski system ochrony zdrowia wejdzie do Europy? Jakie strategie proponują politycy?".
Przedstawiciel PiS Jarosław Pinkas, główny inspektor sanitarny, zapewnił, że program wyborczy partii rządzącej będzie szyty na miarę.
– Niestety, oczekiwania względem systemu ochrony zdrowia są zupełnie nieprawdopodobne i niemożliwe do spełnienia, głównie dlatego, że ludzie oczekują od lekarzy cudów. Tymczasem na 80 proc. chorób pracujemy sami i jeżeli sami nie zaczniemy o siebie dbać, nie skorzystamy z dobrych programów interwencyjnych, sytuacja się nie poprawi. Obywatel powinien być świadomy, że państwo wszystkiego za niego nie zrobi, nie zmieni jego nawyków, nie zagrodzi mu drogi do tytoniu, narkotyków, niezdrowego jedzenia, braku ruchu czy alkoholu. Dlatego najwyższy czas na działania ponadpolityczne szeroko związane ze zdrowiem publicznym. Medycyna stylu życia to dla mnie nowy paradygmat zdrowia publicznego. Powinna się przewijać w każdym programie każdej partii – mówił Jarosław Pinkas.
Hamulcowa biurokracja
Prof. Tomasz Grodzki, minister zdrowia w gabinecie cieni PO, zapewnił, że priorytetem jego partii jest zwiększenie tempa dochodzenia do 6 proc. PKB na ochronę zdrowia.
– Środki, jakie dziś na nią przeznaczamy, plasują nas na przedostatnim miejscu wśród krajów OECD, przed Bułgarią i Albanią. Przyjęte w ustawie o świadczeniach zdrowotnych tempo dochodzenia do 6 proc. PKB jest tak wolne, że kiedy my osiągniemy 6 proc., większość krajów Europy będzie przeznaczać na zdrowie 9 proc. PKB. Doraźnie możemy też zlikwidować kolejny hamulec w polskiej ochronie zdrowia – rozbudowaną biurokrację. Znane są przypadki zgonów pacjentów, podczas gdy lekarz zajmował się wypełnianiem kwitów. Dzisiaj nawet przy rutynowej operacji musimy wypełnić 17 druków i wprowadzić do komputera terabajty danych. W przyszłości w czynnościach biurokratycznych lekarzy i pielęgniarki mogliby wyręczyć wyposażeni w dyktafony i tablety asystenci i sekretarki medyczne. Lekarz i pielęgniarka zajmowaliby się diagnozowaniem i leczeniem. Ale lekarze i pielęgniarki nie zostaną w Polsce, jeśli nie wyrówna się ich zarobków z europejskimi. To nierówności płacowe sprawiają, że jedna trzecia przedstawicieli zawodów medycznych nie podejmuje pracy w zawodzie, a tyle samo występuje o zaświadczenie o postawie etycznej pozwalające na pracę za granicą. Nie zostaną też, jeśli nie rozkorkujemy szpitalnych oddziałów ratunkowych (SOR), nie zmniejszymy kolejek do specjalistów i nie podniesiemy wycen świadczeń ambulatoryjnych – mówił prof. Grodzki.